środa, 2 lipca 2025

DEFENDERS OF THE FAITH - Odes to the Gods (2025)



Christofer Johnsson z Therion postanowił spełnić swoje marzenie o stworzeniu albumu w duchu klasycznego heavy metalu lat 80. Za wzór obrał debiut KK’s Priest, a nawet podjął próbę kontaktu z byłym gitarzystą Judas Priest. Ostatecznie jednak powstał osobny projekt, z udziałem muzyków Therion. Obok Johnssona w składzie znaleźli się gitarzysta Christian Vidal, basista Nalle Påhlsson, perkusista Sami Karppinen oraz wokalista Thomas Vikström. Tak narodziła się formacja Defenders of the Faith, której nazwa nawiązuje do legendarnego albumu Judas Priest.

27 czerwca światło dzienne ujrzał debiutancki album zespołu zatytułowany „Odes to the Gods”. Oczekiwania były duże – liczyłem na rasowy hołd dla Judas Priest i potężną dawkę klasycznego heavy metalu. Tymczasem... otrzymaliśmy poprawny album, utrzymany w klimatach rocka i heavy metalu, ale daleki od rewolucji czy wybitności. To solidne rzemiosło, jednak w zalewie tegorocznych premier ta płyta może łatwo przepaść.

Na plus wyróżnia się klimatyczna okładka, która przyciąga wzrok i zachęca do sięgnięcia po wydawnictwo. W muzyce zaś słychać doświadczenie muzyków, ale niestety brakuje tej iskry, która przeniosłaby materiał na wyższy poziom.

Utwór otwierający – „Heavy Metal Shakedown” – to ukłon w stronę oldschoolowego heavy metalu. Brzmi znajomo i miejscami przypomina KK’s Priest, choć mogłoby być ostrzej i z większą mocą. „I'm in Love with My Tank” wypada blado – bez energii, bez wyrazu, zbyt rockowy i mało zapadający w pamięć. Z kolei „The Time Machine” ukazuje bardziej progresywne oblicze zespołu, ale rozciąga się nieco za bardzo i traci impet. Nieco lepiej prezentuje się „Darkside Brigade” – stonowany, melodyjny, z klasycznym zacięciem, choć nadal pozostaje tylko „solidnym” numerem. Więcej ognia wnosi „Intruder”, który dzięki udziałowi Tima „Rippera” Owensa zbliża się do poziomu KK’s Priest. To krótki, intensywny utwór z odpowiednim ciężarem. „Our Saviour” to kolejna udana kompozycja – krótka, treściwa, z wyczuwalnym wpływem Iron Maiden. Nie jest to mistrzostwo świata, ale wprowadza potrzebną świeżość. Album zamyka „The End of the World” – mroczny, marszowy, czerpiący zarówno z Judas Priest, jak i Dio. Porządne zakończenie, choć nie ratuje całości.

Podsumowując: muzycy Therion spróbowali swoich sił w bardziej klasycznym, heavy metalowym wydaniu. Chcieli stworzyć materiał godny debiutu KK’s Priest, ale finalnie powstała przyzwoita, aczkolwiek niezbyt wyróżniająca się płyta, która prawdopodobnie szybko zniknie w cieniu ciekawszych premier. Szkoda – bo potencjał i nazwiska były naprawdę obiecujące.

Ocena 5.5/10

REINFORCER - Ice and death (2025)


Niemiecki Reinforcer powrócił po czterech latach ciszy z nowym materiałem. 22 sierpnia, nakładem Scarlet Records, ukaże się drugi album studyjny Reinforcer. "Ice and Death" to swoista kontynuacja tego, co zespół zaprezentował na debiutanckim albumie. To wciąż muzyka z pogranicza heavy i power metalu. Nie brakuje tu odniesień do takich kapel jak Rebellion, Running Wild czy Iron Maiden.


O ile debiut zaskoczył pozytywnie, tak tym razem można odczuć lekkie rozczarowanie. Co z tego, że płytę zdobi piękna okładka i że mamy świetne brzmienie, skoro same kompozycje są słabsze od tych z debiutu? Brakuje świeżości, pomysłowości i urozmaicenia, które cechowały "Prince of the Tribes". Nowy album jest solidny i dobrze oddaje charakter zespołu, ale brakuje mu tego blasku i iskry, które miały poprzednie utwory. Skład i stylistyka pozostały bez zmian — wciąż słychać, że to Reinforcer, tyle że z mniejszą siłą rażenia.


Reinforcer to przede wszystkim duet gitarowy tworzony przez Stapperta i Schwarzera. Panowie stawiają na proste i melodyjne partie. Wszystko brzmi solidnie, ale brakuje elementu zaskoczenia i mocniejszego uderzenia. Mocnym atutem zespołu pozostaje wokalista Logan Lexi, który nadaje całości rycerskiego charakteru. Jego charyzma i styl wnoszą wiele do muzyki Reinforcer.


Z całego materiału wyróżnia się energiczny „Heir of the Bear” — solidny utwór z mocnym riffem i szybszym tempem. Zapada w pamięć i pokazuje, że zespół wciąż potrafi tworzyć udane kompozycje. Piracki klimat pojawia się w melodyjnym „Dead Men Tell No Tales”, choć tu nieco brakuje pazura i wyrazistości. Solidny „Skagamor” to mocny punkt na płycie, budzący skojarzenia z Crystal Viper. Rasowy heavy metal w oldschoolowym stylu dostajemy w „Ice and Death”. Na płycie znajdziemy też stonowany, bardziej hardrockowy „Five Brothers”. Trochę więcej energii i agresji oferuje dynamiczny „House of Lies” — szkoda, że takich utworów nie ma więcej. Na koniec zespół serwuje klimatyczny i stonowany „Bring Out Your Dead”. Niestety, uczucie rozczarowania pozostaje.


Niemiecki Reinforcer zalicza spadek formy. Nowy album jest co prawda solidny, ale nie wnosi wiele nowego do muzyki zespołu. Brakuje tu pomysłowości, metalowego pazura i blasku znanego z poprzedniej płyty. Brakuje także wyrazistych hitów i „killerów”. Album nie zapada w pamięć tak, jak debiut. Szkoda.


Ocena : 6/10