sobota, 27 sierpnia 2011

ACCEPT - Balls to the wall (1983)


Czasami żałuję, że nie urodziłem się w latach 60,70. Byłbym w centrum ważnego okresu dla heavy metalu, poczułbym jak to jest czekać na takie krążki jak „Killers” Ironów, „Screaming For Vengeance” judasów czy „Balls to The wallAccept. Ciekawi mnie czy fani w owym czasie się spodziewali, że te albumy staną się tak kultowe, że pomimo 30 lat wciąż będą zachwalane, wciąż będzie się o nich mówić w superlatywach i nie szczędząc słów ; Arcydzieło, Kult, klasyka heavy metalu? Cóż to wiedzą tylko oni. Ale żaden z wcześniej przytoczonych wyrazów nie jest nadużyciem, a już na pewno nie w przypadku „Balls To the Wall”, który jest uważany przez fanów muzyki heavy metalowej, przez fanów zespołu ich najlepszy album. No i muszę się z nimi godzić, choć u mnie podium zajmuje „Metal Heart” to jednak oceniam je na równi. Oba krążki zawierają heavy metal najwyższych lotów, prawdziwy rasowy, niemiecki styl Accept. „Balls To the wall” wydany został w 1983 roku czyli rok po „Restless and Wild”. Produkcją albumu zajął się zespół i wyszło im to perfekcyjnie, co można usłyszeć na albumie. Mamy w końcu Hermana Franka na albumie, mamy nieco brudu, nieco toporności, nieco kwadratowego niemieckiego grania, a mimo to są przeboje, killery, mimo to nie ma smętów, nie ma nudnego grania, nie ma nie słuchalnych kawałków. Zespół stworzył perfekcyjny krążek, gdzie od początku do końca mamy genialne utwory, które zachwycają geniuszem kompozytorskim Deaffy i zespołu, a także aranżacją dokonaną przez muzyków. Oprócz tego zespół kontynuuje styl z poprzedniego albumu, choć jest to jeszcze krok na przód. Nie usłyszymy tutaj hard rockowych ukłon w stronę Ac/Dc nie ma też łagodnego grania, jest za to ten brudny i niemiecki heavy metal. Herman Frank tez dorzucił 3 grosze i to słychać w muzyce zespołu. Ale też inni muzycy zaczęli grac agresywniej z domieszką brudu, choćby Hoffmann czy Baltes. Nawet sam głos Udo też bardziej agresywniejszy, bardziej przy brudzony. Jak dla mnie jest to jeden z cięższych albumów zespołu, a także jeden z takich najbrudniejszych. Tak jak muzyka, tak i okładka, może dla niektórych pedalska jest taka bardzo niemiecka, jest brud, no i jest też ten mroczny, ponury klimat.

45 minut muzyki, 10 kompozycji, 10 arcydzieł. Zaczyna się od tytułowego „Balls to The wall” i co by ludzie nie mówili, jest to klasyk. I to już nie tylko jeśli chodzi o Accept, ale cały gatunek heavy metalowy. Jeden z najbardziej rozpoznawalnych kompozycji zespołu, który nawet w niektórych filmach takich jak choćby „Zapaśnik” został wrzucony. Dlaczego? Bo to klasyk, tak jak breaking the Law Judasów, tak jak 2 minutes to Midnight Ironów. Nie ma tutaj takiej pędzącej sekcji rytmicznej jak na poprzednim albumie. Jest prostota, jest wolne i stonowane tempo. Jest brud, jest nieco ponury klimat. Jest ciekawy tekst dotyczący oporu niewolników przeciwko ich panom. Prosty i bardzo melodyjny riff, który zachwyca od samego początku. A przecież nie ma szybkich galopad, nie ma też dynamiki podczas zwrotek, gdzie słychać praktycznie sekcję rytmiczną. Taka koncepcja, taki pomysł i właśnie ta prostota tutaj jest urocza. Wokal Udo perfekcyjny, brzmi nawet jak taki przepity, ale to dodaje magii i klimatu. Mamy ryczące solówki i chóralne „aaah”, które Gamma ray potem wykorzystała w „Empress”. No i ten hymnowy i porywający refren, który rozgrzewa wszystkie koncerty zespołu. Poziom zespół utrzymuje także na kolejnej perełce - „London Leatherboys” gdzie znów mamy charakterystyczny styl Accept, jest toporność, jest prostota, ale jest to geniusz. Geniusz słychać nie tylko w kompozytorstwie, ale w sekcji rytmicznej, w partiach gitarowych. Kocham to skoczne tempo, kocham ten prosty riff, kocham rytmikę w zwrotkach, no i ta solówka. No nie można także zapomnieć o przebojowym refrenie. Peter Baltes zagrał tutaj jedną z takich charakterystycznych dla jego stylu partię, wystarczy sobie posłuchać. Teskt też ucieszy harlejowców i prawdziwych metalowców w skórach.Nie zabrakło też nieco szybszych kompozycji na albumie takich jak „Fight it Back” ale drugi Fast As shark to nie jest. Nie ma takiej agresji, dzikości, ale ma ten sam poziom. Jest to bardzo melodyjna i łatwo wpadająca w ucho kompozycja, zwłaszcza refren i prosta melodia nam w tym pomagają. Moim takim prywatnym faworytem i jedną z najlepszych kompozycji niemieckiej formacji jest „Head Over heels”. Tutaj jest właśnie to charakterystyczne, skoczne tempo, tutaj mamy ten charakterystyczny pulsujący złowrogo bas Baltesa, gitara Hoffmana, która wygrywa melodyjne partie, co zresztą słychać nie tylko w najlepszej solówce na albumie. Kolejny klasyk zespołu. Kompozycja tak właściwie jest bliźniaczo podobna do „Princess of The dawn”. Zresztą nie tylko ta kompozycja. Utwór „Losing More Than You Ever Had” który ma niemalże identyczny riff. Wystarczy sobie porównać. Klimat tutaj nieco łagodniejszy, co nawet można usłyszeć w tym łagodnym i ciepłym refrenie. Kolejnym znanym i lubianym przez fanów jest kolejny klasyk „Love Child” w którym słyszę coś z Scorpionsów, zwłaszcza w melodiach i w refrenie. Luźny i radosny kawałek, który nieco urozmaica ów album. Zaskoczenia nie ma w „Turn Me On”, który brzmi topornie i brudno jak otwieracz. Ale czy ktoś oczekiwał czegoś innego? Seksistowski tekst i faktycznie ów chwytliwy refren nakręca słuchacza na kolejne kawałki. Drugą petardą na albumie, również nieco radośniejszy „Losers And Winners”. Kawałek ma sporo energii, ma skoczne tempo, ma agresywne partie gitarowe, ale wszystko jest melodyjne i bardzo chwytliwe, a tego na albumie nie brakuje. No i co kawałek, to Hoffmann wygrywa atrakcyjniejsze solówki. Wolno, łagodnie, niczym w balladzie zaczyna się „Guardian of the Night”. Ale to kolejny rasowy kawałek, gdzie mamy heavy metal pełną gębą. Tutaj zespół nastawia na klimat i emocje, no i jak tu być obojętnym wobec takiego refrenu? Prosty, ale jak łatwo wpada w ucho. Fanom „Cant stand Tight” na pewno się spodoba zamykająca album piękna ballada „Winters Night”. Ileż smutku, łez ileż piękności jest w tym utworze. Zespół świetnie sobie radzi z balladami i to trzeba im przyznać.

Perfekcja w czystej postaci. Brylant, który po dzień dzisiejszy świeci jasnym promykiem. Nie został ukorzony, ani zniszczony. Przetrwał próbę czasu i będzie wiecznie trwał gdy nas już na świecie nie będzie.”Balls to the wall” to jeden z najlepszych krążków Accept, klasa sama w sobie. Nie ma słabszych momentów, jest za to 10 arcydzieł, 10 pereł i każda świeci innym światłem. Mamy petardy, mamy balladę, mamy też nieco luzackie utwory jak Turn Me on, czy Love Child. Każdy znajdzie coś dla siebie. Klasyka Heavy metalu, którą każdy powinien mieć na półce. Jeśli nie słyszałeś to się nie przyznawaj i no marsz do sklepu. Nota; 10/10

4 komentarze:

  1. tak tak, wtedy inaczej podchodzilo się do muzyki, metal był dla nas religią a na nowe płyty czekalo się jak alkoholik na kacowego browara. Marek Gaszyński i Mann zrobili w tamtych czasach dla nas wiele dobrego piratując w radio (muzyka Młodych i Kużnia) Teraz mając 44 lata stać mnie w koncu na oryginalne zremasterowane cd, a muza na nich nie zestarzała się nic a nic. Pozdrawiam, Metal Up Your Ass !!! :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. A jak fan starego ACCEPT ocenia nowe wcielenie, a raczej odrodzenie z nowym wokalistą ?:D Dziękuje za komentarz i również pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
  3. ocena bardzo pozytywna. Nowe nagrania że tak powiem w stylu starego Accept, ale jednak z lepszą produkcją, po prostu na miarę XXI wieku. Tronillo wypełnił lukę po komandosie znakomicie, podobna barwa i styl śpiewania (raczej zamierzone) Koncert w Stodole w 2012 tylko mnie utwierdził o potencjale tej kapeli. Tak na marginesie-wyobrazasz sobie płytę Breaker z brzmieniem z Balls to the wall? To by urwało zad !!!! pozdrawiam :-) Bazyl z Wrocka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heh Ten album i bez tego urywa zad:D Mocna rzecz:d Teraz czekam na nowy krążek który ma się ukazać w przyszłym roku:D

      Usuń