sobota, 20 sierpnia 2011

BLAZE BAYLEY - The man who would not die (2008)

Blaze Bayeley znany jest z dwóch albumów Iron Maiden, z Wolfsbane , czy też z Blaze. Jednak marka Blaze w roku 2007 przestała istnieć, bo w zespole został tylko Blaze. Blaze nie miał zespołu, kontraktu płytowego, czy też menadżera i tak o to pojawiło się światełko w tunelu. Tym światłem był email od naszego rodzimego Metal Mind, który zaproponował Blazowi aby nagrał DVD na metalmania 2007. I to wydarzenie był punktem zwrotnym w karierze Bleza. Zebrał zespół i to DVD było początkiem nowego zespołu Bleza, który był sygnowany Bleze Bayley. Już podczas trasy koncertowej zespół zebrał kilka pomysłów i później je zarejestrowano i ciekawym pomysłem było że nie ważne kto wnosił pomysł na dany utwór, musiał on być uzgodniony przez wszystkich muzyków, gdyż każdy utwór miał być najlepszym co można było stworzyć jako zespół. Pierwszy album nowo powstałej grupy był „The Man who would not die” i premierę miał w 2008 roku. Ciekawą okładkę do albumu zrobił wszędobylski Franco, produkcją zaś zajął się Blaze i bracia Bermudez. Co ciekawe Blaze założył własną wytwórnię płytową, żeby nikt nie okradał ich z pieniędzy. Patrząc w przeszłość no poza IM, to ten krążek jest w moim odczuciu najlepszym dziełem jaki stworzył Blaze. Wszystko zostało tutaj dobrze wyważone. Mamy agresywne i w miarę ciężkie partie gitarowe, które są pierwszorzędne na tym albumie, mamy też melodie które nie raz przypomną IM, również nie brakuje chwytliwych refrenów. Pod względem kompozytorskim jest świetnie, pod względem muzycznym też, co więcej album brzmi równie i do tego mamy urozmaicony materiał, więc każdy powinien znaleźć coś dla siebie.

Zaczyna się mocno, bo od tytułowego „The man who would not die” i taki heavy metal zawsze jest mile widziany. Agresywny i melodyjny zarazem. Od samego początku zachwyca słuchacza nie zwykła praca gitarzystów i brzmi to w miarę nowocześnie. Jednak melodie i refren to już taka szkoła Iron Maiden. Również solówki są takie jak być powinny na albumach dziewicy, a więc porywające i melodyjne. Blaze też w bardzo dobrej formie, nawet wcześniej nie był w tak znakomitej formie. Kawałek idealnie się sprawdza na koncertach. Nieco innym kawałkiem jest „Blackmailer” nie jest taki dynamiczny, taki szybki. Tutaj jest bardziej stonowane tempo, ale utwór jest jakby bardziej urozmaicony bo i fajnie wypada tutaj moment przyspieszenia i taki maidenowy refren. Kawałek ma klimat bardziej mroczny i wszystko brzmi nawet ciężej. Kolejny killer na albumie. Solówki tutaj są po prostu wyborne, nie są jakieś wymuszone, czy sztuczne, tak się gra heavy metal, tj z sercem i z miłością. Kawałek mógłby znaleźć się spokojnie na takim „Brave new World. Album jest zróżnicowany i to słychać, bo jeszcze inaczej brzmi taki „Smile Back at death”. Jest to jeden z dłuższych kawałków na płycie i zarazem jeden z takich utrzymanych w wolniejszym tempie. Wciąż słychać dobre melodie, ciężar i jest chwytliwy refren. Utwór jest rozbudowany i mamy tutaj mroczne i takie przygnębiające momenty, jest tutaj sporo wolnych motywów. Pod względem tekstu taki „While you re gone” mógłby być balladą, ale nią jest. To się nazywa tekst o miłości i przemijaniu. Kawałek napisany z myślą o żonie Bleza, która zmarła. Pod względem tekstowym jak i pod względem muzycznym jest to jeden z moich ulubionych kawałków na albumie. Utwór ma znakomity główny motyw, energiczne solówki, które są najszybszym momentem utworu, no i zapadający na długo w głowie refren. Sporo odniesień do Maiden, ale takim najbardziej wyrazistym ukłonem w stronę dziewicy jest „Samurai”. Ta pulsująca partia basowa, ten refren, ten riff i wszystko wyjęte jakby z albumu Iron Maiden. Choć sekcja rytmiczna to ukłon w stronę ekipy Harrisa, to jednak gitarzyści starą się grać bardziej drapieżnie, nieco ciężej. Jednak jak usłyszałem solówki i wyśpiewane „łoo łoo” przez Bleza to namyśl mi przyszedł „brave New World”. Jest to kolejna z moich ulubionych kompozycji na albumie. Było melodyjnie, było szybko, to teraz znów mroczniejszy i utrzymany w wolnym tempie „Crack in The system”. Klimat może i niezły, a ostry riff może przyciągnąć uwagę. Jednakże 6 minut i nieco słabszy refren psują ostatecznie pomysł na utwór i brzmi to nieco słabiej niż reszta utworów na albumie. Było sporo dynamicznych utworów do tej pory, ale żaden nie przebije dynamiki i szybkiego tempa „Robot”. Tutaj zespół jakby wbił 5 bieg, tutaj nie ma czasu na smęty, jest za to energia i pazur. Czy taką kompozycję bym usłyszał w IM? Raczej nie, ba nawet na pewno Nie. To co jest mocne w tym album to że pierwsza połowa albumu, która była bardzo dobra w sumie nie wiele się różni od drugiej gdzie jest podobny poziom i podobne koncepcje. Bardzo podoba mi się taki „At the end Of the day” który przypomina „While you re gone”. Utwór coś ma z ballady, nieco wolniejsze tempo, łagodny klimat i podniosły refren. Jednak tekst i całość pozostaje w pamięci. Końcówka albumu bardzo energiczna i melodyjna. Tak o to mamy kolejny killer „Waiting for my Life To Begin” i pod względem instrumentalnym jest zniszczenie. Jest dynamika, są chwytliwe melodie wygrywane pod IM, no ale tekst i sam refren pozostawiają wiele do życzenia. Kolejnym takim moim ulubieńcem jest meidenowy „Voices From The past” Mamy tutaj ciekawy i taki zapadający w głowie główny motyw, mamy koncertowy refren. A nie brakuje tez bawienie się tempami i melodiami i prezentuje się okazale. Przy wymienianiu najlepszych kompozycji nie mogę pominąć „The Truth is One” bo jest to dynamiczna i bardzo drapieżna kompozycja. Melodie, riff, refren to czyste Iron Maiden i świetnie by się w pasował w taki „Brave new world”. I w podobnej stylizacji jest utrzymany ostatni kawałek „Serpent Herted Man”, który idealnie podsumowuje całość.

12 kompozycji i godzina słuchania, to dość dużo jak na heavy metalowy album. Ale co ważne Blaze Bayley stworzył materiał ciekawy, wyrównany i w miarę urozmaicony. Mamy długie, rozbudowane kompozycje, nie zabrakło też kawałków utrzymanych w średnim tempie, czy też szybkich petard. Brzmienie jest tutaj ostre jak brzytwa, ale przy takiej muzyce, przy taki stylu gry jest to wręcz koniecznie. Blaze tutaj osiągnął znakomitą formę wokalną, do tego same kompozycje są tutaj genialne i przemyślane. Nie ma silenia się na jakieś inne granie, nie ma udawania, jest za to czysty heavy metal. Jak dla mnie najlepsza płyta Bleza. Nota: 9.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz