wtorek, 23 sierpnia 2011

IRON FIRE - To The grave (2009)

Nie czerpię zbytnio rutyny w zespołach grających heavy/ power metal, a ta najbardziej dała mi się we znaki przy płytach Iron Fire. Już przy „Blade of Triumph” miałem wrażenie, że zespół nie jest w formie i płyta brzmi tak jak poprzednia. Power Metal i to średnich lotów. Ani kompozycje nie zachwycały, ani melodie. Ale zespół pomyślał i postanowił coś z tym fantem zrobić. Odrodzony iron Fire miał potencjał, miał szanse na coś lepszego niż owe Blade of Triumph a stać ich na to było. Na kolejny album przyszło czekać 2 lata czyli norma zachowana. A „To the Grave” to drobne zmiany w postaci jednej dominialnej gitary, przemyślane nad komponowaniem, no i brzmienie tym razem cięższe i bardziej dopracowane. Ale to wciąż Iron Fire, to wciąż power metal, choć tym razem z domieszką heavy metalu, to wciąż tematyka fantasy, bojowo rycerska, to wciąż sławienie heavy metalu. Do momentu przesłuchania owego albumu debiut był moim ulubionym albumem Iron Fire, ale po tym jak usłyszałem „To the grave” mam do dziś innego faworyta wśród dyskografii Iron Fire.

Już samo wejście do „The Beast From The Blackness” jest bardzo melodyjne i do tego mamy wsparcie klawiszowe. Gitarowa rytmika nieco przypomina mi Stormwarrior i nieco Gamma Ray. Dobre, szybkie tempo, drapieżne tempo, chwytliwe melodie i ogólnie kompozycja jest zapadająca w głowie. Mamy hymnowy wręcz refren i słychać że zespół nieco dłużej posiedział nad komponowanie, nie ma już takiej monotonności. Są zwolnienia, przyspieszenia, są mroczne chórki i jest dobra rytmika. Niczym nie ustępuje jeden z najlepszych kawałków na albumie tj „Kill for metal” i tytuł bardzo Manowarowy, na szczęście słychać tutaj nieco inne zespoły. Jak na moje ucho słychać tutaj przebojowość i podobne podejście do utworów jakie mają Bloodbound, czy choćby Skanners. Mamy w końcu niszczący obiekty motyw, mamy w końcu jakiś porywający riff, a o to ciężko ostatnio było jeśli chodzi o Iron Fire. Zawsze słuchałem ich dokonań nie tyle dla średnich gitarowych partii, lecz dla znakomitego Martina Steene' a. To jest wokalista naprawdę wyrazisty i do tego dobrze wyszkolony technicznie. To jest coś jak z Metallium- genialny wokalista w średnim zespole. W owym kawałku nie brakuje dobrze brzmiących solówek i atrakcyjnych melodii. Nie często się słyszy takie hymny chwalące heavy Metal. Świetny refren i mamy pierwszy killer. Coś z Wizard, coś z Manowar słychać w „The demon Master”, który też zaliczam do moich ulubionych songów na krążku. Taki prosty refren opanował mnie od samego początku, a Martin jeszcze w tym pomaga. Równie prosty co refren jest riff. Nie ma tutaj kombinowanie i chęć bycia nowoczesnym. Tak mało ambitne, może i dla niektórych rzemiosło, ale za to bardzo dobre i miłe w odsłuchu, a przecież w muzyce liczy się nie tylko przejście do innego świata, czasem potrzebny jest relaks i odrobina szaleństwa, a ten album i te kompozycje to dostarczają. Nieco mniej atrakcyjny jest „Cover The sun”, gdzie ciężar jest pierwszorzędny, nie ma ani jakieś chwytliwej melodii, tempo też nieco osiadło. Na tym nie koniec, mamy też nieco mniej interesujący refren. Jest agresywny i pasuje do całości, ale mi nie pasuje do końca, stąd lekki niedosyt. Czasami jest ciężko odróżnić poszczególne kompozycje, bo podobne tempa, nieco podobne riffy i czasami tylko refreny pozwalają odróżnić poszczególny utwór od reszty. Tak chociażby jest z tytułowym „To The grave” gdyby nie ten nieco inny refren to ciężko byłoby go odróżnić od reszty. Refren jest tu taj przyjemny dla ucha i to on praktycznie wyciąga kawałek na wyżyny, szkoda że riff i partie gitarowe są momentami takie toporne, wręcz kwadratowe. Bardziej mnie ciągnie do takich hymnów jak „Marching of the Immortals”, bo jest to przebojowe, zagrane z pewną doża luzactwa, gdzie ciężar i toporne granie zostało przyćmione melodiami, taki prostymi ale bardzo chwytliwymi, a także takim bardzo true metalowym refrenem i w takiej postaci Iron Fire mogę słuchać. Takich kompozycji jak ta jest więcej. Wystarczy posłuchać sobie „The Kingdom”, który jest kolejnym mocnym punktem na albumie. Choć kawałek jest dynamiczny, choć brzmi ostre, nawet riff ma zaloty pod kapele thrashmetalowe, ale ten refren to jest to. To jest bilet Iron Fire na bycie lepszym zespołem. Ostre i dynamiczne riffy, bardziej wyraziste melodie i hymnowe refreny. Znów można zarzucić proste i mało ambitne granie. Ale hej, któż dzisiaj w takiej stylistyce jest oryginalny? Któż nie zrzynał od kolegów którzy mają dłuższy staż? Dobry i tylko dobry jest taki „Frozen in Time” gdzie mamy znów wpadający w ucho refren i taki nieco zagrany pod Paragon główny motyw. Tematycznie „Hail to odin” to Wizard, ale muzycznie mogliby podać sobie rękę z Skanners. Choć w tym roku i FireForce podobną muzykę zaprezentował. Tak czy siak, kolejny taki rozpoznawalny killer z tego albumu. Jeden z słabszych utworów na płycie jest „Doom Riders” gdzie jest wolne tempo, jest mało atrakcyjny riff, a refren też pozostawia wiele do życzenia. Pytanie jakie mi się nasuwa: po co to ciągli przez prawie 6 minut? Jak dla mnie płyta powinna się skończyć na bardzo rozpoznawalnym za sprawą refrenu killerze, który się zwie „Ghost of vengeance” gdzie ciekawie jest wymieszane szybkie tempo, takie power metalowe, a także wolniejsze takie bardziej heavy metalowe. Refren może i znajomy, ale jakże buja. Zaś równie ciekawy „The batllefield” mógłby się znaleźć gdzieś w połowie albumu , bo wyróżnia go nieco inny klimat, taki bardziej epicki, ma nieco inny wydźwięk, ma nieco stonowane tempo i mógłby urozmaicić album, w momencie gdzie się wszystko staje jedną kompozycją, bo zespół nie uraczył nas czymś innym niż prezentował przez cały album, cały czas wałkuje to samo i komuś mogło się przejeść to przy liczbie 13 kompozycji i godzinnego materiału. No bo co takiego wnosi „Blacksmith of thunder” nic, a kompozycja złudnie brzmi jak większość na tym albumie. Jest to może i zaleta bo mamy wyrównany poziom, ale można potraktować to jako wadę, bo wszystko się zlewa.

Czy się zlewa czy nie, czy jest za długa czy nie, czy jest mało ambitny materiał czy nie, to i tak wszystkie gwiazdy na niebie mówią jedno, jest to najlepszy krążek tej formacji. Debiut był dobry, bardzo dobry i rokował na lepsze albumy w przyszłości. Niestety zespół splatał nam figla i otrzymaliśmy potem gniota, potem zaczął odbudowywać zaufanie fanów i zaczął w końcu tworzyć jakąś konkretną muzykę. Rzemiosło i to średniej klasy cały czas nam towarzyszyło przy albumach tego zespołu. Co się zmieniło przy „To The grave” jasne rzemiosło słychać, ale to już nie jest to średniej klasy rzemiosło co na poprzednich albumach, zespół właśnie zdobył 10 punktów do poziomu granej przez nich muzyki. Melodie są bardziej atrakcyjne, refreny bardziej bojowe i bardziej chwytliwe, a to się przełożyło że albumu słucha się bez kręcenia nosem. Nota: 8/10

2 komentarze:

  1. Zdecydowanie mój ulubieniec jeśli chodzi Iron Fire. Prawdziwa kopalnia metalowych hitów :) Szkoda tylko, że między tym albumem a innymi ich krążkami jest potężna przepaść :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Co kto lubi, jak widać, bo mnie w trakcie słuchania ten album tak znudził, że nawet nie byłem ciekaw kilku ostatnich kawałków. Inne zespoły chyba lepiej się odnajdują w podobnej stylistyce i jeśli miałbym wejść w jakieś głębsze porównania, to np. od "Hail to Odin" sto razy lepszy jest "To Odin We Call" Rebellion. Na pocieszenie - choć na innym albumie - fajnie wyszło im połączenie stylistyk Running Wild i Helloween w kawałku "Riding Free" (https://www.youtube.com/watch?v=pjBg0rpS8_c). Ciekaw jestem, przy okazji, opinii o płycie "Thunderstorm", z której ten kawałek pochodzi. Moim zdaniem, ogólnie szału nie ma, choć na uwagę zasługują jeszcze dwa utwory z tej płyty - "Warriors of Steel" i "Until the End".

    OdpowiedzUsuń