środa, 24 sierpnia 2011

HERMAN FRANK - Loyal To None (2009)

Czas to czasami jedyny czynnik, który potrafi mieć wpływ na to czy polubi coś czego kiedyś nie lubiliśmy, mam tu na myśli album heavy metalowy. Czas podobno leczy rany. Postanowiłem sprawdzić czy teraz po 2 latach od premiery debiutanckiego krążka zespołu Herman frank i ich debiutanckiego albumu „Loyal To None” zmienię swoje krytyczne nastawienie. Album był dla mnie średnim krążkiem zasługującym co najwyżej na 6/10. Najpierw kilka sprostowań. Herman Frank to nie tylko nazwa zespołu, to tez imię i nazwisko lidera zespołu. Czy komuś coś to mówi? Gitarzysta Accept i Sinner, więc w pewnym sensie człowiek Legenda. Po drugie czy można mówić zatem o debiucie, gdy wśród Hermana mamy Petera Pichla z Running Wild, Stefana Schwarzmana z Helloween,Korkus, czy też znany za sprawą Accept i Running Wild. Zaś za sitkiem mamy Jiotego Parcharidisa znany bliżej z Human Fortress. Czego mamy więcej na albumie? Oczywiście Accept, choć coś z innych rejonów słychać. Tak więc mamy czysty, ostry i niemiecki heavy metal. Okładka jako jeden z niewielu elementów kojarzy się z...Running Wild. Ten znak piratów, do tego jeszcze ten tytuł i można już wszystko prawie poskładać do kupy gdyby nie pewność co do materiału.

Taka ekipa, tacy ludzi, musieli zadbać nie tylko o szatę graficzną,a le tez o brzmienie i słychać że zrobili dobrą robotę. Słuchając otwieracza tj „Moon” można też się domyślać, że z muzyką też nie będzie najgorzej. Oczywiście Accept najbardziej słyszalny. Zwłaszcza ta solówka z początku utworu. Choć dalej, w momencie zwrotek jest już bardziej skocznie, bardziej gitarowo i Accept nieco mniej. Słychać też hard rockowego zacięcie chociażby w refrenie i tym razem coś z Sinner słychać. Pod względem instrumentalny kawałek brzmi dobrze, nawet bardzo dobrze, ale tego można było się spodziewać pod takim składzie, lecz daleko im do totalnego zniszczenia. Solówki bardzo elektryzujące, podobnie jak refren. Jednak brakuje jakiegoś rozpoznawalnego motywu, riffu czy też refrenu. Dobre heavy metalowe łojenie, ale ja wciąż siedzę, jakoś niezbyt poruszony tym co usłyszałem. Klimatu, magii takiej jak na Human Fortress jakoś nie ma. Za to jest więcej heavy metalu spod znaku Accept w „Stars” z tym ze tutaj jest to lepiej podane. Jest dynamit, jest bardziej chwytliwa melodia i bardziej niszczycielski refren. Owa petarda ma też jedne z ciekawszych solówek na albumie. Jednak od czasu do czasu jak choćby w 'Father Buries son” starają się dodać troszkę hard rockowego feelingu, starają się nie urozmaicić swoją muzykę to i tak słychać ten nieco kwadratowy niemiecki heavy metal. Jak na mój słuch refren o wiele ciekawszy niż sama warstwa instrumentalna. Tutaj wokal Jiotego jest bardziej niemiecki i w życiu bym nie pomyślał że to ten Jotie z Human Fortress, gdyby nie informacje związane z tym projektem. Dobry refren nieco ratuję utwór przed totalną kompromitacją. Pomysł z poprzedniego utworu tj pójście w stronę hard rocka zespół rozwija w „Heal me” i tutaj jest mniej Accept, a więcej choćby Whitesnake i może dlatego kawałek jest bardziej atrakcyjny i brzmi o wiele ciekawiej niż te poprzednie mięso armatnie. Dlaczego? Bo tutaj jest trochę magii, jest trochę bardziej ciekawy utwór pod względem melodii, aranżacji i pod względem refrenu. Prawdziwy hicior, który od razu się wyróżnia ponad ten średni, dobry poziom. Też nieco rocken rollowy jest „Hero” i tutaj też nieco ciekawsze rozwiązanie od tego napieprzania byle do przodu i jak najszybciej. Kawałek buja i chwyta w momencie refrenu. W niektórych fragmentach jest nawet trochę bluesa, ale zastrzeżenia mam do riffu. „Kill the King” też nie ma zbyt wiele do czynienia z Accept, a bardziej z Human Fortress, choć refren i chórki to coś w stylu Accept. Refren wydźwięk ma też acceptowy, ale sam riff jest znów bardziej hard rockowy, bardziej bujający, a to w jaki sposób śpiewa Joti można w sumie podpiąć pod Human Fortress. Kolejna mocniejsza kompozycja na albumie. Szybki i do przodu jest „Down to the Valley” i znów mocny heavy metal i taki w stylu U.D.O, czy Accept. Mamy ciekawą melodią, nieco szybsze tempo, a jednak bardziej mnie ciągnie do tego hard rockowego feelingu, którego tutaj nie ma. Tutaj jest dobry heavy metal jakiego pełno. Ciekawszy pod względem aranżacji i samego poziomu grania jest „Lord tonight”. I tak Acceptu jest mniej, i tak więcej jest Human Fortress. I tak jeden z najlepszych kawałków na albumie tóż za Heal me. Nie brakuje energii, nie brakuje też ambitnego refrenu. Accept spotyka Sinner i hard rocka w „Bastards legions” i jest to kolejna przyjazna dla ucha kompozycja. Może nie genialna, ale solidna jak cały album. Skoczny, bujający refren i takiej muzyki powinno być na tym albumie więcej. Bo takie granie Accept jest tutaj co najwyżej dobre, a momentami poniżej pewnego poziomu. A takie granie, jest wesołe, jest skoczne i nie przyprawia o bóle głowy. Czy album jest przewidywalny? Wystarczy zastanowić się: co możemy otrzymać w ostatnim utworze? No robi przegląd szybki poprzednich utworów i czego było więcej? Accept. No i brawo to słychać w „Welcome To Hell” i jest to nawet bardzo dobry kawałek w stylu Accept, z dobrą sekcją rytmiczną i chwytliwym refrenem.


Herman Frank to muzyk, którego styl jest dość rozpoznawalny. Słychać w tej muzyce i coś z Accept i coś z Sinner, i w niektórych momentach Human Fortress, ale najmniej. Co by nie napisać to wszystko się sprowadza do „dobre rzemieślnicze granie heavy metalu pod Accept”. Z dwoma lub trzema przebłyskami geniuszu. Album po tych 2 latach nieco zyskał w moich oczach i uszach, już tak nie męczy i nie zmusza do wyłączenia. To jest dowód że nazwiska, brzmienie nie grają. Poziom dobry i tylko dobry, bo od takich muzyków należy wyciągać czegoś więcej niż średnie granie, jakiego pełno. Bo jeśli już ci starzy zawodzą, to na kogo można teraz liczyć? Ode mnie mocne 7/10 ni więcej ni mniej. Dobrze, że projekt został zamknięty, a Schwarzman i Frank zasili skład odradzającego się Accept.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz