poniedziałek, 8 sierpnia 2011

DAEDALUS - Motherland (2011)

Daedulus to dość dziwny zespół z Włoch. Niby prezentuje nurt progresywnego metalu, ale nie tylko to znajdziemy w muzyce tego pokręconego zespołu. Słychać tutaj także coś z elektronicznej muzyki, coś z rocka, a coś z muzyki poważnej. Mieszanka dość ciężka strawna. Zespół gra swoje od kilku lat i ma na koncie 3 albumy. Póki co dane było mi natknąć się i zapoznać z ostatnio wydany albumem, który miał premierę w tym roku, a mianowicie „Motherland” i co mnie przyciągnęło to fakt, że nad produkcją i całym miksem czuwał Roland Grapow, którego przedstawiać nikomu nie muszę. Zaś dość ciekawą okładkę albumu stworzył Nerve Design. Cóż co by nie napisać album jest ciężko strawny i jest właściwie skierowany do zagorzałych fanów progresywnego metalu. Za to tematykę zespół opiera o to co towarzyszy nam w codziennym życiu o naszych problemach, a także to co daje nam energię do życia.

Wszystko zaczyna dość melancholijny i podniosły wstępniak w postaci krótkiego „What A Challenging World”. Próba sił i nerwów w „ Your lies” czy jest to muzyka dla kogoś takiego jak ja? Czy jest to miłe w odsłuchu, czy owe udziwnienia nie przeszkodzą w odsłuchu. Autorem większości utworów jest Fabio Gremo. Co mnie urzekło w tym utworze to nieco futurystyczne brzmienie, partie gitarowe no i klimat taki nieco tajemniczy, taki niepokojący. Akurat w przypadku tego utworu mamy wolne i posępne tempo, nieco mroczny riff. Utwór dobry, aczkolwiek ja tam nie zbyt często zachwycam się takim graniem. Jest może pomysł, ale ani refren ani melodie nie przekonują mnie do końca. Bardziej mnie przekonuje to co zespół zaprezentował w promującym „Until You're Here” gdzie jednak nowoczesne progresywne granie spotyka te nieco bardziej przebojowe bardziej melodyjne i tutaj wyszło to nad wyraz dobrze. Nie ma silenia się, są atrakcyjne popisy gitarowe, jest zachowana harmonia i umiar w tych różnych dźwiękach. Również ciekawie brzmi taki „Perspective Of The Moon” , który w końcu zawiera jakiś konkretny główny motyw, brzmi to dość znajomo. Jest prosty riff, może nieco przekombinowany co można było uniknąć. Ale głos Davida Marletto panuje nad tymi dźwięki, roztapia je i podporządkowuje sobie. Jest to bez wątpienia jeden z takich mocniejszych punktów na albumie. Klawisze odgrywają tutaj znaczącą rolę w drugiej połowie utworu. Po raz pierwszy słychać też coś z power metalu w refrenie. Ogólnie ciekawie zaaranżowana kompozycja. Początek „For Eye” nasuwa mi mi muzykę do filmu „Desperado”. Mamy tutaj 6 minut ballady. Dużo, czyż nie? Nie jest źle, bo i dźwięki świetnie dopasowane do maniery wokalisty. Wszystko pięknie, zwłaszcza w pamięci utkwiły mi nie przeciętna solówka, ale 6 minut to troszkę za dużo. Upust progresji zespół dał w tytułowym utworze „Motherland”, gdzie dominuje wolne tempo i stonowane partie gitarowe. Szczerze utwór do mnie nie przemówił, jakby za dużo chcieli umieścić w tym utworze, a z drugiej strony jakoś to mało chwytliwe, jakby techniczne granie grało tutaj pierwsza rolę. Ciekawie zaczyna się „Sand” i znów gdzieś wpleciony zostaje element power metalu, ale zbyt dużo mieszania w tempie, w dźwiękach nieco odrzuca i tak niestety jest do końca. Ciekawy początek i melodie zostają zniszczone przez wszędobylski chaos. Dość miło zaczyna się „Weather The Storm „ który jest utworem bez wokalu i co za tym idzie, tez jest mało atrakcyjne, bo jest natłok różnych dźwięków, melodii i motywów, a wszystko i tak nie trafia do słuchacza. Niestety nie udało się. Jedynym utworem który od początku do końca przypadł mi do gustu jest „Underground” gdzie jest agresja, jest melodyjność, a wszystko nie jest takie mdłe jak większość utworów na płycie. Poziom artystyczny podbija tutaj także solo gitarowe Rolanda Grapowa. Bez wątpienia najlepsza kompozycja na albumie. No i końcówka jak to rzadko bywa emocjonująca, bo „A tale” też ma kilka ciekawych momentów, kilka fajnych melodii do odnotowania, jednak całościowo jak większość utworów na albumie nieco mało przekonujący. Wokalista swoje, a gitarzyści swoje. No ciężko się to słucha. Całość zamyka „Empty Rooms” który też niczym specjalnym się nie wyróżnia. Znów nuda i brak pomysłów. Do tego mało atrakcyjne partie gitarowe. Na plus to nieco ostrzejszy wokal w refrenie.

Płyta na jeden raz, a i tak nie jest to jakieś słuchanie z którego coś się wynosi, bo i co można wynieść z takiego nijakiego materiału. Raz to jest agresywne, futurystyczne z bogatą linią dźwięków, ale brak pomysłu na umiejscowanie tego wszystkiego daje o sobie znać. Najlepiej prezentuje się z tego wszystkiego wokalista, który wybija się z tego chaotycznego grania. Jest kilka melodii,które należy odnotować, ale czy to jest powód żeby wracać do krążka? Nie. Przesłuchałem, pomyślałem i do kosza. Muzyka ma być czymś co relaksuje i przenosi nas w krainę marzeń, ten album robi wręcz odwrotnie i zabiera nas do krainy tortur. Szukasz piekła na ziemi to właśnie to znalazłeś. Płyta tylko dla ortodoksyjnych fanów tego gatunku. Nota: 3/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz