środa, 3 sierpnia 2011

MAGICA - Dark Diary (2010)

Jeśli jest kobieta wokalistą w zespole heavy metalowym, to albo mamy granie pod Doro, czyli true heavy metalowo, albo pod Tarję czy Sharon Den Andal, czyli power metal z domieszką symfonicznego grania. Cóż Rumuński zespół Magica, którego liderem są gitarzysta Bogdan Costia oraz wokalistka Ana Mladinovic swoim graniem jest kojarzony z Nightwish czy Within Temptation, choć trzeba przyznać, że Magica stawia na bardziej klasyczne dźwięki, bardziej na gitary, a mniej na otoczkę symfoniczną. Jaką łatkę się przypisuje zespołowi: ogólnie power metal, ale nie brakuje też symfonicznego czy też gotyckiego metalu. Magica działa już od prawie 10 lat i ma na swoim koncie 5 albumów, ten ostatni miał premierę w 2010 roku i tytuł jego to „Dark Dairy'. Płyta jak i cały zespół jakiś wielkich osiągnięć na swoim koncie nie ma, ale są znani i w miarę popularni i najwięcej radochy mają z nich osoby, które kochają zespoły z kobitką za sitkiem.

Problem tego albumu jest taki że jest nawet atrakcyjne granie, ale brakuje najczęściej kropki nad i, brakuje dopracowania i nie raz człowiek się zastanawia, jakby to brzmiało z mężczyzną na wokalu. Już od pierwszych dźwięków tj „Anywhere but Home” słychać nawet przyjemne granie. Akurat otwieracz to jedno z najcięższych dział wytoczonych przez zespół. Porywający i melodyjny i po prostu trzyma do ostatniej sekundy. Dobra rytmika, ciekawy motywy i szybkie tempo. Nie ma bawienia się w symfonikę, jest proste łojenie. Utwór właściwie daje szanse na bardzo dobry album, jednak nic tutaj nie jest pewne. Zwłaszcza kiedy zespół zaczyna komponować pod Within Temptation w „Tonight”. Może sam utwór nie jest zły, ale brak tożsamości, brak pomysłu nieco obniża poziom. Jest tutaj nieco poświęcenie energicznego grania jak w otwieraczu na rzecz przebojowego, wręcz rockowego grania o zarysie symfonicznym. Wciąż jednak siedzę, nie marudzę, wciąż czekam na dalsze dźwięki. Bezapelacyjnie najlepiej wypada na albumie nieco agresywniejsze granie, gdzie skupiono się na samych partiach gitarowych, porzucając ślepe wpatrywanie się w wielkie zespoły. A taki „Never like you” jest tego przykładem. Agresywny, pełen ekspresji, pełen niesamowitych partii gitarowych, które może brzmią ciężej, ale zarazem bardziej melodyjnie. Wszystko wzmocniono chwytliwym refrenem i tak o to mamy jedną z najlepszych kompozycji. Czy nie można było tak grać przez cały album? Promocyjny „Wait For me” też bardziej rockowy i tez jakby taki pod publiczkę i pod fanów Within Temptation. Co mnie urzekło w tym utworze to sympatyczne partie gitarowe i sekcja rytmiczna, cała reszta do kosza. Refren jakby wyjęty z przeboju radiowego. „Need” też zbudowany na bazie symfonicznej, też gdzieś daje o sobie znać Within temptation, ale partie gitarowe są jakby tutaj nieco ciekawsze. Riff do zapamiętania, a reszta znów nieco bez emocji. Średnie granie dla wytrwałych. Nawet progresywnego grania nie brakuje na tym albumie, co najlepiej wyraża „Realese My demons”, który ma zadatki na petardę, jednak tego nie wykorzystano. Jest kombinowanie, jest próba urozmaicenia, jak dla mnie nie udana. Na plus znów partie gitarowe. Zespół przynajmniej w moim przypadku ma problem mnie zaciekawić na dłużej. Po 1 minucie mam dosyć. Magica stara się też grać prosto tak jak w „On The Side of evil”, gdzie jest znów troszkę hard rocka, ale tutaj jest nieco luźniejsza atmosfera, są dość chwytliwe melodie, tylko główny motyw nieco spieprzony jest. Nieco to monotonne i ciężko strawne. A miało być przebojowo i prosto, gdzieś jednak popełniono błąd w obliczeniach. Tak problemy z przyswojeniem dźwięków są również przy „My Kin My Enemy” niby chcą grać ciężko, niby melodyjnie, nic z tego jednak nie dociera do moich uszy. Oni grają swoje, lecz jest to tylko granie. Gdzieś uleciała energia z pierwszych utworów. Tutaj słychać już tylko rzemiosło i do tego niezbyt dobre. Nuda od początku do końca. Numer 9 to „ Used to be an Angel” czy tylko ja mam wrażenie jakby już od godziny słuchał tego albumu? Tak jest, album przez te nudne utwory nudzi się i wydłuża niczym gumy hubba bubba. Znów gdzieś hard rock daje o sobie znać, znów miało być melodyjnie, niestety znowu porażka. Plusy tego utworu? Krótki czas trwania. Ożywienie nastąpiło dopiero przy „We are horde” gdzie nie ma smęcenia, nie ma udawania i silenia się, jest proste i żwawe granie. Jest dobra rytmika i do tego ten porywający refren. Jeden z niewielu jasnych punktów albumu. No pokazali, że potrafią zagrać ciekawą solówkę, że chwytliwe refreny nie są im obce. Bogu dzięki, że Magica nie zostawiła na koniec jakiegoś kolosa, bo „Dear diary” to krótki i balladowy utwór, który niczym specjalnym się nie wyróżnia. Śmieszne, ale jednak najlepszym utworem tego zespołu ever jest bonus w postaci coveru Running Wild „Victory” więcej tutaj męskiego wokalu, a sam utwór został dobrze zaaranżowany. Genialny, bo oryginał jest genialny, no i ciężko byłoby to zjebać. Tak czy siak, dla mnie Magica to tylko ten cover.

Ciężko przebrnąć przez ten nie równy materiał, gdzie są i ciekawe łatwo przyswajalne kompozycje jak otwieracz, ale są one niestety w mniejszości. Album zdominowały wypełniacze, przeciętniaki, które przedstawiają rzemiosło, czyli granie dla samego grania, z którego tak naprawdę nie wiele wynika. Zespół gra 10 lat ma 5 albumów a mimo to, nie potrafią tworzyć ciekawych kompozycji. Jednakże jedną im muszę przyznać, potrafili się wybić z Rumunii i mimo kiepskiego poziomu, są znani i mają swoich fanów. Ja do nich nie należę, ale „Dark Diary” w sumie to ich bodajże najlepszy album. Kiedy teraz słabnie pozycja Nightwish, Within Temptation może Magica wskoczy i zaprezentuje coś ciekawszego? Mają potencjał i może go kiedyś wykorzystają. Póki co będę czekał odświeżając sobie cover Running Wild. Nota 5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz