niedziela, 21 sierpnia 2011

BLIND GUARDIAN - Twist in the Myth (2006)

Nie raz się przekonałem, że pierwszy album danego zespołu z którym masz kontakt, potrafi utrzymać się jako dobry krążek nie raz przez sentyment jaki się darzy ów krążek. Znam to zjawisko bo ja tak mam z jednym z albumów Blind Guardian. Wstyd się przyznać, ale w dobie kiedy jeszcze nie miałem internetu, a wszystko się pożyczało, albo ściągało w kafejce internetowej natrafiłem na „Twist in The Myth” w 2006 roku. Album patrząc na dyskografię zespołu nie jest taki zły, jako to przedstawiają owi fani zespołu. Album może nie jest genialny, może nie rzuca kolana, może nie ma killerów, może nie ma wysokiej klasy brzmienia, a mimo to bardziej mi się spodobał od drugiego poznanego w kolejności albumu bardów „A night at the opera”. Cóż muzyka na Twist.. jest bardziej przyswajalna, mniej pokręcona. Zespół poszedł w rejony bardziej surowe i w klimaty starszych płyt. Choć i w przypadku tego albumu zespół też postanowił nieco po kombinować to jednak muzyka jest prostsza, o wiele bardziej melodyjna, jest ten klima t fantasy i jest pewien przepych, gdzie można usłyszeć też nieco inne dźwięki, choć to i tak nie ten poziom nie ta klasa co na tych najlepszych albumach blindach. Nie ma Thomena Staucha na tym albumie, który w owym czasie był związany z Savage Circus , który przedstawił styl bardziej nam znanym z Somewhere Far Beyond. No a sam BG co przedstawił? No styl gdzieś tam miał w sobie echa starych płyt. Najczęściej przypominają nam o tym same melodie czy refreny, bo ani wokal, ani brzmienie czy tez riffy momentami nie kojarzą się zbytnio z tym zespołem. Album jest komercyjny to słychać. Jest bardziej prostsza muzyka, jest bardziej łagodnie, momentami nieco radiowo, ale słucha się całkiem przyjemnie. Power Metal tutaj jest zdominowany przez rockowe i folkowe zacięcia. Pomysł na granie i konstrukcje w większości utworów to taki znak rozpoznawczy zespołu. No co kładzie album to jedno z najgorszych brzmień Blindów coś w stylu Rogues en vogue Running Wild, choć da się przyzwyczaić. Perkusja nie jest taka dynamiczna jak za czasów Thomena, choć i tak uważam że Frederik Emke jest godnym następcą Thomena. Jednak co najbardziej przeważyło że albumowi brakuje do najlepszych albumów zespołu to oczywiście same kompozycje, które momentami są dobre, bardzo dobre, a momentami pretendują do najgorszych kawałków wydanych pod nazwą Blind Guardian. Wokal Hansiego jest łagodny bo i muzyka na albumie jest łagodna, nieco radiowa, komercyjna, rzekłbym mało metalowa. I tutaj dziwna rzecz, nawet w takiej postaci jako mało metalowy album przyjemnie się go słucha. Album jest nieco inny niż to co mamy w całej dyskografii Blindów. Ale teraz przyznam się, że wciąż ciągnie mnie do tego albumu, wciąż do niego wracam, wciąż mam do niego sentyment. Czyżby zasada pierwszy album przesłuchany wywiera największy wpływ zadziałała? Najwyraźniej. „ twist in The Myth” jest dla mnie atrakcyjniejszy niż „A night at the opera”. Jeden z słabszych albumów Blind Guardian i jeden z dziwniejszych i bardziej komercyjnych albumów zespołu z niemiec, ale wciąż jest to muzyka miła dla ucha.

Zaczyna się standardowo, bo od ostrego otwieracza w postaci „This Will Never End” i partie gitarowe, tempo i styl gry nasuwa mi najlepszy album Blind Guardian 'Imaginations From The Other Side”. Konstrukcja utworu jest podobna. Mamy szybki riff i takie na swój sposób agresywny, a podczas refrenu zwolnienie i podniosłość. No przyjemnie się tego słucha, bo jest to proste i melodyjne, nie ma takiego kombinowania jak na poprzedniku i jest powrót do starego stylu, choć nie do końca. Bo choć wszystko jest dynamiczne to jednak w brzmieniu i w wokalu słychać...łagodność i przyjazne nastawienie. Tym razem nie ma totalnego zniszczenia. No ale klimat fantasy przynajmniej pozostał. Tak czy siak, jedna z najlepszych kompozycji na albumie. Typowo, a raczej taką melodią odegrany w rozpoznawalnym stylu zaczyna się „Otherland”. Power Metalu tutaj za wiele nie ma. Utwór właściwie dominuje średnie tempo i czasami zespół wbije 4 bieg. Kawałek dobry i słychać echa Blind guardian z Nightfall in The Middle Earth. Zwłaszcza to jest słyszalne w takiej typowej melodii i refrenie dla bardów. I to właśnie te 2 elementy przesądziły o tym że fajnie się tego słucha. Folkowe zacięcie można uświadczyć w „Turn the Page”. I nie przesadzając napiszę, że mamy kolejny bardzo dobry kawałek, taki jeden z najciekawszych na albumie. Mamy ciekawą linię melodyjną, mamy podniosły i taki bardzo bardowy refren i w końcu nie ma się czego wstydzić. Kompozycja powinna najbardziej przypaść fanom Nightfall in the Middle Earth. Oprócz folku, mamy też nieco power metalowej jazdy. Jest nieco żywsze tempo, są skoczne partie gitarowe i taki dobry start dawał nadzieję, że taki poziom zespół utrzyma do końca, ale rzeczywistość jest brutalniejsza. Najcięższy moim zdaniem jest dość często grany na koncertach singlowy „Fly” i w sumie się nie dziwię, bo to skoczny kawałek jest i taki bardzo porywający. Tutaj mimo ostrej power metalowej jazdy z początku, to jednak dominuje tutaj...łagodny klimat. Jest coś z regge i coś z popu co słychać w zwrotkach. Co by tutaj nie usłyszelibyśmy to i tak to jest najbardziej rozpoznawalny kawałek, którym to pomysłowości muzykom nie można odmówić. Tak są dobre kompozycje i nawet bardzo dobre jak wyżej wymieniony „Fly”. Jednak największą bolączką tego krążka jest jego nie równość i zapchanie miejsca wypełniaczami takimi jak „Carry the Blessed Home”. Brzmi to jak kołysanka i nic w głowie nie zostaje tego co przelaciało i no pytanie: jaki cudem to straszydło się znalazło na albumie? Jeden z najgorszych kawałków BG Ever i przez takie kawałki album sporo traci i postrzegany jest jako gniot. Dalej mamy singlowy „Another stranger me”. Tak radiowy to on nawet jest. Taki nawet bardziej rockowy, bardziej heavy, ale power metalowy nie. Riff co najwyżej dobry, zresztą jak sam refren. Słychać, że to Blind Guardian, ale słychać też że najlepsze co w zespole było odeszło wraz z Thomenem. Kawałek dobry i tylko dobry, gdzie przy takiej formacji jak BG należy oczekiwać czegoś więcej. Jednym z moich ulubionych kawałków na płycie i takim najbardziej oddającym to co zespół niegdyś prezentował jest „Straight thought the Mirror” jest lustro i już wiadomo, że nie mogli tego zjebać. Mamy tutaj nieco symfonicznego wsparcia, ale główny motyw jest bardziej na poziomie, jaki zespół kiedyś prezentował. Nie ma bawienie się w średniej klasy riffy, i mało przekonujące melodie. Wreszcie można potupać nóżką przy szybkim power metalowym riffie, wreszcie można pośpiewać z Hansim przy hymnowym wręcz refrenie, ale taki był niegdyś Blind Guardian, gdzie tutaj jest cieniem samego siebie. Solówki też bardziej przekonujące i tak o to mamy najlepszą kompozycję na albumie i zaraz za nią, albo nawet na równi ustawiam balladę „Skalds and Shadows” i to jest ballada w stylu Bard Songs i tutaj może nie jednego fana urażę, ale jest to moja ulubiona ballada tego zespołu. Kocham ten tekst, kocham ten magiczny klimat, kocham ten główny motyw i ten refren i czuje się jakby był wewnątrz jakieś bajki fantasy. Magia. Dobre wrażenie robi „Lionnheart” a to dzięki nieco agresywniejszej warstwie instrumentalnej. Jednak to wszystko na nic, bo jest średnio, poniżej oczekiwań. Refren ot taki sobie, na odwal się, i poniżej poziomu zespołu. Znów dobry początek się kończy się fiaskiem. Do dobrych i nieco mocniejszych momentów na płycie można zaliczyć „The edge”, który ma zadatki na killera, ma dynamiczną sekcję rytmiczną, ma nieco ostrzejszy riff, ale refren jest tutaj...wieśniacki. No można na to przymknąć oko i słuchać z podziwem, bo takich kompozycji za wiele tutaj nie było. Kolejnym nie porozumieniem jest „The new Order” i w taki sposób zamykać krążek, w taki rockowy i wieśniacki, gdzie oni mieli uszy przy tworzeniu taka kawałka?

Nierówność to słowo klucz w przypadku „Twist in The Mth”, bo są fajne kawałki, które prezentują jakiś poziom, ale jest też kilka wpadek, kilka nieco słabszych momentów na albumie. Skazą jego jest kompozytorstwo, brzmienie i wokal Hansiego. Jest może radiowo, ale całościowo album nawet miło się słucha, choć nie me totalnego zniszczenia, no bo jak ma być kiedy album za wiele do czynienia z metalem nie ma. Wszystko zostało z łagodzone i przestrojone na melodyjność. Jeden z słabszych albumów Niemców, ale taki który się na swój sposób broni i nawet miły w odsłuchu. Jeśli liczyć na album w starym stylu to się przeliczysz. Nota ; 7/10

4 komentarze:

  1. A mnie ten album się podobał i w sumie zaliczam go do bardziej udanych. "Tales From The Twilight World" nic nie przebije ale miło słyszeć jak po niemal 20 latach od debiutu BG ma nadal jakieś pomysły na granie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A czy ja piszę że mi się nie podoba?:P Też lubię do niego wracać ma sporo miłych kawałków, ale też mi kilka gniotów:P I zaczynam dostrzegać spore podobieństwa w naszych gustach, bo dla mnie "Tales.." to też najlepszy album BG:D Fly to bodajże najlepszy utwór na płycie, a potem straight through the mirror, czy też piękna ballada:D

      Usuń
  2. Ja bardzo lubię "Otherland" i "Lionheart". Blind Guardian od debiutu do wspaniałego "Nightfall In Middle-Earth" to w mojej edukacji muzycznej odkrywanie heavy metalu. I czasy szkoły średniej...

    OdpowiedzUsuń
  3. Otherland zajebisty, Lionheart dla mnie średni:P Hehe widzę że zaczynaliśmy od podobnych rzeczy:P Ja ci powiem tak, sięgnąłem po nich z jednego powodu- Kai Hansen. Miałem okres taki w swoim życiu że po zapoznaniu się z Gamma Ray zacząłem szukać wszystkiego gdzie występował Kai:D A BG cóż jeden z moich ulubionych zespołów:D

    OdpowiedzUsuń