wtorek, 23 sierpnia 2011

HAZY HAMLET - Forging metal (2009)

Mały quiz : wpływy owego zespołu to Grave Digger, Running Wild, Iron Maiden, Judas Priest, DIO, Accept, Sabaton, nazwa zespołu Hazy Hamlet, skąd zespół pochodzi? Sądząc po powyższym zestawie można powiedzieć, jedno Europa. Tutaj was zaskoczę, bo zespół wywodzi się z ameryki Południowej, ach znowu ta Brazylia. Nigdy jakoś nie byłem wielbicielem owego kraju ale czasami można trafić na jakąś perłę jak choćby Hellish war. Tym razem zespół założony w 1999 roku, ale swój debiutancki album „Forging metal” wydali praktycznie 10 lat później. Muzycznie to im bliżej do rodzimego Dragonheart Bo mamy do czynienia z Heavy metalem i to klasycznym, wyjętym niczym z lat 80, a nie z power metalem. Zespół gra odważnie, grają to co im się żywotnie podoba, nikt nimi nie kierują , są samo wystarczalni i też sami wydali ów album. Słychać to przede wszystkim w brzmieniu, ale przecież wiele płyt z lat 80 nie miało lepszego brzmienia,a i tak był to najlepszy okres dla tej muzyki. Zespół prócz dobrze skomponowanego materiału,a także właściwych inspiracji, które jak najbardziej mi odpowiadają, mają też wyjątkowego wokalistę. Na czym polega jego wyjątkowość? Koleś ma trochę z operowego wokalisty i gdy tak się go słucha, to nasuwają się takie kapele jak Sabaton, Grave Digger, choć mi on się najbardziej skojarzył z Atillą z Powerwolf. Zespół nie bawi się w bycie oryginalnym, grają ostry niczym brzytwa heavy metal, gdzie nie brakuje walecznych, zagrzewających do walki refrenów.

Śmieszne ale intro w postaci „The beginning of the End part 1” słyszę coś Blind Guardian, coś z grave Digger i coś z Running Wild. Nie ma tutaj instrumentalnej szarzy, nie ma też jakieś imponującej melodii. Jest za to epicki klimat, jest groza, jest też mrok. Robi się ciekawie, czyż nie. Kolejna kompozycja zaczyna się od razu z marszu. "The Beginning of the End part II" i mamy operowego wokalistę śpiewający w podobnym stylu do Atilli z Powerwolf. Chórki brzmią nawet pod wilkołaków. Tempo i w jaki sposób leci kawałek, tez można podciągnąć pod tą kapelę. Zaś riffy, brzmienie, cała ta parada gitarowa bardziej brzmi klasycznie. Grave Digger, Running Wild, Accept, czy też coś z młodszych zespołów Lonewolf. Słychać tutaj dobrą robotę muzyków. Ciężko w dzisiejszym nowoczesnym świeci o stary porządny true Heavy Metal, gdzie liczy się tylko muzyka i chwalenie metalu. Solówki i melodie nasuwają mi Running Wild, podobny styl i podobna finezja. Refren iście zagrzewający do walki, coś z Powerwolf , coś z Runnign Wild, choć znajdą się też inne formacje. Brzmienie może i nieco mało przekonujące, ale tylko w takim brzmieniu to wszystko nabiera uroku, jest nieco surowiej, jest taki nieco brudne, ale czy ktoś mówił przy wojnie można zachować czyste rączki? Nie brakuje na albumie prawdziwych petard takich z rodem Running Wild, czy Sabaton, czego dowodem jest „Black Masquerade”. Jest drapieżnie, jest tez melodyjnie. To w jaki riffy i poszczególne partie gitarowe brzmią to od razu przypomina się Running Wild. Choć główny melodia jak się przewija się przez cały kawałek mogłaby się odnaleźć na albumie Sabaton. Zespół nie tylko sobie radzi na polu bitwy, gdzie wygrywane są solówki. Ale również gdzie trzeba dać więcej bojowego okrzyku, a ten tutaj jest genialny. Takich chórków bojowych dawno nie słyszałem. Nie ma czasu na ballady, tutaj killer goni killer. Tak o to mamy „Metal revolution” i nawet tutaj jest heavy metal bardzo czysty, taki nie skażony, taki klasyczny i taki bojowy, czyli taki jaki być powinien. Mamy tutaj surowy i bardzo melodyjny riff, który mógłby zdobić nie jeden ze starszych albumów Accept. Świetnie zespół bawi się tempem i melodiami. Nawet refren jest idealnie dopasowany do melodii. Całość buja, bo jakże inaczej. Solówki może i krótkie, ale w nich emocji, ileż pasji. Również wokalista, daje upust swoim uczuciom i nie jest to zwykły wokalista, bo to jest wokalista, który swoim głosem wyraża uczucia. Motyw z „Fields of Cross” przypomniał mi Metalforce, zaś refren Hammerfall i ogólnie jest bardziej melancholijna, bardziej uczuciowa kompozycja, choć i tutaj nie zapomniano o sile, energii, która towarzyszy nam od początku. Więcej Running Wild słychać w „Funeral of Viking” no i ta melodia, te gitary i wszystko jasne. Choć nie do końca, jest lekki zgrzyt przy refrenie. Na szczęście bojowe okrzyki potrafią odwrócić naszą uwagę, choć nie da się zapomnieć tej wpadki. Zniszczenie niesie ze sobą kolejny taki killer na płycie „Chrome heart” tutaj jest i bojowo, jest też podniośle w refrenie, a skoczne tempo jest z kolei bardzo bujające. No i słychać, że i poziom zespół stara się trzymać bardzo równy. W podobnej koncepcji utrzymany jest „Chariot of thor” choć tym razem bardziej wyeksponowane są melodie, a refren iście operowy. A te wyśpiewywane przez chórek „łoo łooo” robi wrażenie. Troszkę starego Judas priest, troszkę Accept słychać w tytułowym „Forging Metal”. Taki właśnie nieco stonowany, odegrany w średnim tempie riff, który brzmi jak zalot pod wcześniej wspomniane zespoły. Zastrzeżenia mam, bo główny motyw jednak nie niszczy. Rzemieślniczo, ale na poziomie. Znów gdzieś w refrenie daje o sobie znać Hammerfall. I jaka duma emanuje z tego zespołu, kiedy śpiewają „Metal!” Łzy, pot, krew, stal i duch walki i epicki klimat dają o sobie znać w bojowym „The Faces of Illusion” i jest to najbardziej rozbudowana i najbardziej dopieszczona kompozycja na albumie. Czasami człowiek słucha takich epickich zespołów, ale mało któremu bandowi udaje się uzyskać taki klimat, takie epickie melodie. Tutaj ma się wrażenie bycia gdzieś na polu bitwy. Posępne tempo i melodie z rodem z Dio, czy Black Sababth jak najbardziej dają o sobie znać, zwłaszcza w klawiszach. Oczywiście łatwo tez doszukać się Manowar i innych walecznych formacji. Zespół tutaj jednak przedstawia różne twarze. Bo jest też agresja, szybsze tempo, jest też pazur i dynamit. Muzyka pełna uczuć. Piękne zakończenie albumu.

Jedną z cech, która się przedłożyła na taki anie inny efekt jest równy poziom kompozycji. Jasne gdzieś jakieś luki, potknięcia można wytknąć w poszczególnych kompozycjach, ale całościowo jest bardzo dobrze. Jest bojowo i jest chwalenie metalu i w to najlepszy możliwy sposób. Można się przyczepić, że nie ma zbytnio urozmaicenia, że wszystko jest utrzymane w jednej tonacji, że wokalista operowy, a to że brzmienie nie doskonałe, a to że granie nieco takie oldscholowe. Jednak gdy słucha się takiej bojowej muzyki, to mniejsze znaczenie odgrywa jak to brzmi, melodie, czy też wokal, liczy się zagrzanie do walki, liczy się duch wojownika i to że muzyka zachęca do sięgnięcia po miecz i do założenia po raz któryś raz zbroi, choć lata swojej waleczności mamy za sobą, choć już tak się nie chce. Ale ta muzyka jest szczera, jest ekspresyjna i bojowa, ale taki powinien być true Heavy metal, który nie zabiera jeńców. Jeden z ciekawszych debiutów roku 2009. Nota: 8.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz