sobota, 13 sierpnia 2011

PLACE VENDOME - Place Vendome (2005)

Micheal Kiske znany i jedyny w swoim rodzaju wokalista, dodam że mój ulubieniec. Zaczynał w Ill prophecy, potem bardziej znany był w Helloween. Potem solowa kariera, zespół Supared i Place Vendome. Właśnie po Helloween zdecydował się na łagodniejszą muzykę to jest hard rock, aor, nawet pop rock. Rok po rozwiązaniu Supared Micheal dołączył do zespół którego celem było grać hard rock czy też Aor. Co ciekawe zespół praktycznie tworzyli członkowie zespoły Pink Cream 69, w którym to przecież pierwsze kroki stawiał Andi Deris, obecny wokalista Helloween. Czy tylko ja czuję ową aluzję? Debiut Place Vendome ukazał się w roku 2005 nakładem wytwórni Frontiers. Micheal kiske jest odpowiedzialny za wokal, nie przyłożył ręki do komponowania, po to zajęcie pozostawił sobie na kolejny własny solowy album. Oczywiście dobrze że się zbytnio nie mieszał w te sprawy, bo czuje że więcej było by pop rocku, jak na ostatniej płycie Kiske. Producentem jak i głową zespołu jest basista Dennis Ward, który odpowiedzialny jest za kompozytorstwo na tym albumie. Jest to jakby nie było jeden z lepszych krążków tego wokalisty jeśli chodzi o karierę po Helloween. Było świetne Instant Clarity, ale potem długo, długo nic. A Kiske pasuje zarówno do szybkiego power metalowego grania, do heavy jak i do hard rocka czy do Aor. O tym przekonuje właśnie ten album zatytułowany „place vendome”

Jasne że to nie Helloween, choćby chcieli tego najwięksi zapaleńcy, ale otwieracz „Cross The Line” to jakby nie było jeden z tych najbardziej dynamicznych utworów na płycie. Tylko dynamika nie znaczy w tym przypadku szybkie i porywające granie. Mamy nieco bardziej skoczny riff, dużo melodii, która wydobywa się nie tylko z gitar, ale też z klawiszy, które nie są jakoś zbytnio wysunięto, tutaj pierwsze skrzypce gra Kiske. Muzyka tj warstwa instrumentalna, riff i cały ten łagodny klimat idealnie jest skomponowany pod umiejętności i manierę Kiske. Mamy chwytliwy i taki dość ciepły refren i jak dla mnie jeden z najlepszych utworów na płycie, a także w karierze Micheala, nic dziwnego że gra go z nowym zespołem Unisonic. Spokojniejszy i jakby bardziej nastawiony jest na emocje taki „I will be waiting”. Tutaj mamy ciepły Aor który jest melodyjny i chwytliwy i to nie tylko w refrenie. Jest może nawet romantycznie w refrenie, bo „ będę czekał w każdy dzień, żeby w twoich ramionach” nie kojarzy się z tekstami Helloween. Właśnie łzy i emocje wylewają się same z tego utworu. Kolejna bardzo udana kompozycja. „Too late” ma ciekawy wstęp, taki nawet symfoniczny. Choć wszystko wskazuje na balladę, to jednak wdziera się także hard rocka. Koncepcja podobna co wcześniej, a więc Aor z wyeksponowanym wokalem Kiske. Mocniejszym utworem jest „I will be Gone” gdzie jest nieco mocniejszy riff, nieco więcej melodii, ale to wciąż to samo granie. Nie ma odejścia od sprawdzonej formuły. Niektóry solówki w tle nasuwają styl Queen. Podoba mi się ta kompozycja bo jest taka bardziej gitarowa, mniej smęcenia,a wiej porywającej muzyki. Typową balladą na płycie jest „The Setting Sun” i co by nie napisać, to wszystko się sprowadza do jednego, słaby punkt albumu. Już poprzednie utwory były dla mnie nieco spokojne i takie z klimatem ballady, to jednak typowa ballada w nieco wolniejszym tempie nie przykuła moje uwagi. Nie zbyt wyróżniający się główny motyw, a refren tez nie chwyta za serce, nie wzbudza emocji. Najmocniejszym utworem i takim moim prywatnym numer 1 jest tytułowy „Place Vendome” bo tutaj porzucono smęty, porzucono romantyzm i łzy, tutaj jest hard rockowe szaleństwo. Jest skoczny i bujający riff, który porywa anie prosi się o łzy. Jest gitarowo, a więc sekcja rytmiczna daje o sobie znać. I sam refren jest jakoś bardziej pogodny i bardziej energiczny. Nie podoba mi się również druga ballada na tym albumie czyli „Heavens Door”. Zbyt wolno, zbyt nijako. Ani Kiske nie przyciąga, ani sama kompozycja. Znów do tych ciekawszych kompozycji zaliczę „Right Here”, który został obdarzony niezłą melodyjnością i chwytliwym refrenem, a to sporo jak na ten album. Również nie wysokich lotów podobnie jak cała płyta jest „Magic Carpet” wciąż mówimy o dobrym poziomie, albo i przeciętnym. Nic nie wynika ani z ciepłych melodii, ani z łapiącego za serce refrenu. Czyżby magia polega na nazwiskach? Czy lepem na fanów miał być Kiske?, Chyba tak. Również dobrze wypada zamykający „Sign of Times” i tym razem mocny początek daje o sobie znać. Jest trochę symfoniki, nieco mocniejszych partii gitarowych i mamy dość ciekawy kawałek, choć daleko od totalnego zniszczenia. Czy tylko mi te chórki nasuwają Queen?

Place vendome to jedna z płyt, które nie są złe i są ukierunkowane do konkretnej rzeszy fanów: fanów Kiske, Pink cream 69 czy fanów szeroko pojętego Aor, Hard Rocka. Z tym, że zespół czerpie z starych wyjadaczy i w zamian nie daje. Nie ma jakiś pomysłów i jakieś zagranie tego z energią i z polotem, leci sobie bo leci. Słychać kiske, słychać łagodną nutę, momentami zbyt romantyczną, a przecież nie tego chcieliśmy? Ja osobiście chciałem czegoś na miarę Instant clarity, ale i tak album da się słuchać, bo jest kilka ciekawych motywów, melodii czy łagodnych i ciepłych refrenów, ale to wszystko. Całościowo album wypada średnio i bardziej ma się na myśli „dobrzy rzemieślnicy”. Tak jest tym razem. Nota: 5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz