poniedziałek, 29 sierpnia 2011

GAMMA RAY - Somewhere Out in Space (1997)

Kai Hansen to nie tylko żyjąca legenda, ojciec power metalu, charyzmatyczny wokalista, grający własnym stylem gitarzysta, ale też znakomity kompozytor. To akurat nie jest taka łatwa sprawa jak się niektórym wydaje. Napisz teraz jakiś składny, łatwo wpadający tekst, do tego sensowny. Nie łatwa to sztuka, a Hansen radzi z tym sobie tak dobrze jak mało który muzyk. Pisał pesymistyczne teksty, gdzie było o „Mordercy”, ofierze losu”. Była też tematyka bardziej już o życiu, czyli było o upływającym życiu czyli „March of Time” czy też „I 'm Ailve” i „I want Out”. Było także o życiu po śmiertnym i niebie „Afterlife” czy „heaven cant Wait”. Dalej były teksty o wojnie, mowa o albumie „Sighn No More”. Później znów o życiu i nawet wyraźne fantasy na „Land of The Free”. Jednak na tym nie koniec nie znającego granic pomysłowości i geniuszu Hansena. Czego brakuje? Ano tak Sience – Fiction.  Kosmos, podróże w czasie, czarna dziura, nieskończona przestrzeń wszechświata. Gamma Ray i s-f?  Brzmi jak „gwiezdne jaja”. Jednak warto zwrócić uwagę na fakt, że to nie pierwsze udanie się zespołu heavy metalowego w rejony s-f.  Mamy przecież Iron Maiden, Steel Prophet, mamy też Metallium, czy też Iron Savior. Tak więc popularne jest zagłębianie się w tą tematykę. Zespół heavy metalowe najczęściej czerpią pomysły na teksty, z życia, ale czasami one nie wystarcza. Trzeba szperać po książkach, filmach.  Jedni lubią Władce pierścieni i elfy, jedni koszmar z ulicy wiązów, a jeszcze inny „Kosmiczną odyseję”  w przypadku GR nie pierwszy raz jest nawiązanie do tej tematyki, ale pierwszy raz cała płyta jest z tym wiązana. Po sukcesie Land of The Free zaszły w zespole drastyczne zmiany, nie ma Thomasa Nack, nie ma Jana Rubacha. Krystalizuje się za to skład jaki mamy dzisiaj. Czyli na basie Dirk Schlachter, zaś jego miejsce jako drugiego gitarzystę zajął Henjo Richter, który występował w Rampage, zaś perkusistą został Dan Zimmermann znany z Lanzer i Freedom Call. W tym składzie został wydany w 1997 roku „Somewhere Out in Space” Produkcją zajął się Kai i Dirk, miksem Charlie Bauerfriend. Zespół od Land of the Free zaczął mieć naprawdę piękne i miłe dla oka okładki. Tym razem bardzo w tylu Gamma Ray okładkę narysował Kristian Huitula. Sporo zmian jeśli chodzi o skład GR, a mimo to muzyka nie uległa drastycznym zmianom, choć zespół gra nieco agresywnej i bardziej dynamicznej niż na Land of The free.  Warto zaznaczyć, ze w roku1996 Kai założył wraz z Pietem Sielckiem Iron Savior, który też osadzony jest w s-f i najwidoczniej Kai zaraził się od tamtego zespołu s-f. I z debiutu tego zespołu znalazła się na albumie jedna kompozycja autorstwa Kai i Pieta, stąd mamy dwóch gości na albumie:Thomena Staucha – perkusja, Piet Sielck, gitara i wokal. Czy udało się do równać genialnemu, będącym jednym z najlepszych albumów w historii power metalu? Poprzeczka została wysoka ustawiona.

Zaczyna się od potężnej sekcji rytmicznej w „Beyond the Black Hole” w którym to najwięcej przy komponowaniu palców maczał sam Hansen. Słychać przede wszystkim cięższe i agresywniejsze partie gitarowe, ale to wciąż ta szybka i dynamiczna Gamma Ray. Kai Hansen w bardzo dobrej formie wokalnej i pod tym względem jak i pod względem instrumentalnym przypomina mi się „Walls of Jerycho”. Słychać też, że Richter to najlepszy kompan dla Hansena. Technicznie przypomina mi nieco styl Ritchiego Blackmora i tego jego melodyjne solówki. Pędzący i chwytliwy riff, to tylko początek. Dalej mamy hansenowski refren, to jest jego znak rozpoznawczy. To „Fly”, „Ride” kojarzy się nawet nieco z Ride The Sky” ale to w jaki sposób brzmi nasuwa raczej „man on a Mission”. Postęp pod względem muzycznym słychać w solówkach. Są one bardziej agresywniejsze niż te na Land Of the free. Poza uniesieniami muzycznymi, są też uniesienia związane z liryką. Czyste sience fiction, które związane jest związany z podróżą w głąb czarnej dziury. Klasyk Gamma Ray i jedna z najlepszych kompozycji na albumie.  Mało kto wie, ze tytuł roboczy tego albumu był „Men, martians and machines”, który jest na temat, maszynach, które szukają planety, którą mogliby zasiedlić, gdyż ich własna przepadła, i tak o to przybyli na ziemię. Kawałek skomponował oczywiście Hansena. Również jest to najlepsza kompozycja na albumie i zawdzięcza to prostemu, bardzo gitarowemu riffowi, który jest takim charakterystycznym dla Hansena. Są tez klawisze, jest mrok i tajemniczy klimat i mamy też sporo atrakcyjnych melodii. Proste patenty, a cieszą. Szkoda, że kompozycja przez wielu zapomniana i niedoceniona. Niestety, na albumie są też zgrzyty i słabsze momenty i to właśnie nie równość przyczynia się do tego że album jest słabszy niż być mógł. Mamy „No stranger” i choć skomponował go Hansen, to jednak daleko jej do ideału. Mamy tutaj ciepły i taki nieco balladowy refren, nieco progresywny riff, który jest mało atrakcyjny dla ucha, ale na szczęście solówki są na poziomie talentu Kai'a. Szybko zespół rehabilituje się w postaci tytułowego „Somewhere Out In Space”. Kolejny klasyk, kolejny killer na albumie i jeden z moich prywatnych ulubieńców. Dobra co więcej tutaj mamy? Szybką petardę, gdzie sekcja rytmiczna, refren, chórki i niektóre motywy nasuwają mi ...Blind Guardian. Słychać też Ride The sky z Walls of Jerycho.  Jest agresja, dynamit i melodyjność, jest podniosłość i muzyczne uniesienie. Kawałek świetnie się sprawdza na koncertach. Lirycznie kawałek tyczy się kogoś kto bierze udział galaktycznej misji i jest to tekst inspirowany Star Trekiem.Oj gdyby taki był cały album, to ocena była by jedna. Ale niestety nie jest. Mamy nieco odstające kawałki, jak choćby „Guardians of Mankind” autorstwa Richtera. I słychać tutaj nieco progresywnego grania. Richter na tym albumie jeszcze zbytnio sobie nie radził z komponowanie, tak jak później. Nie podoba mi się riff, gdyż jest jakiś taki stonowany i mało atrakcyjny i jedynie refren i solówki wychodzą tutaj na poziomie. Tekst opowiada historię strażnika, który strzeże równowagi między dobrem a złem. Również zespół na tym albumie podobnie jak na poprzednim pozwolił sobie na takie krótsze utwory, będące przerywnikami. I tak o to mamy „The Landing” który na trasie promującej album, służył za intro i to w sumie dobry pomysł był. Kawałek ma fajne podniosłe tempo i chwytliwy tekst. Warto zaznaczyć, że kawałek z dominowany jest przez bas Schlachtera. Kolejnym klasykiem i jedną z najlepszych kompozycji na tym albumie jest „Valley of the Kings”, który promował album jako singiel, na którym znalazło się choćby znakomite wykonanie Victim of Changes Judas priest przez Gamma Ray. 100 % Gamma Ray, 100% Hansena. Prosty, chwytliwy z łatwo wpadającą melodią i refrenem. Równie ambitny i oryginalny jest tekst, który opowiada historię starych bogów, którzy zostawali na ziemi swoje dziecko, które było w śpiączce, ale się przebudziło. Próbuje on nawiązać kontakt z rodzicami, w celu zdobycia informacji co się dzieje i co będzie  z nim i planetą ziemię. Warto podkreślić, że znakomita solówka zdobi ten utwór. I nie mogło na tym urozmaiconym albumie zabraknąć ballady. A takową jest „Pray”, gdzie słychać coś z Queen i innych rockowych kapel. Kawałek bardzo łagodny i z chwytliwym refrenem, ale jakoś nigdy nie była moim faworytem, ot co średni kawałek, ze świetnym klimatem i refrenem. Najdłuższą kompozycją na albumie jest „The Winged Horse”  i jasne że jest to słodka kompozycja, jasne że Richter miał lepsze kompozycje w swojej karierze, ale to jest dość ciekawa kompozycja. Co mnie się podoba w tym kawałku? To odegrany z pasją do Ritchiego Blackmore'a riff i także z neoklasycznym zacięciem przy melodiach. Nic dziwnego, skro Richter brał udział w projekcie Catch the Rainbow, czyli tribute to Rainbow.  Kawałek ma fajną rytmikę i dynamikę i nawet fajnie się tego słucha. Jest też nieco słodki i irytujący refren, ale miły w odsłuchu. Może nie jest to genialna kompozycja, ale solidna i to z ciekawymi motywami. Nie potrzebny wg mnie jest solo Dana Zimermanna „Cosmic Chaos” to nie koncert. Jedną z najcięższych i najagresywniejszych na albumie, a także w karierze zespołu jest „Lost in the Future”. Utwór skomponował Schlachter na spółkę z Hansenem. Mamy tutaj agresywny i ciężki riff, który nasuwa thrashmetalowe kapele.  Kawałek taki bardziej techniczny, mroczniejszy ale i tak jest to jedna z ciekawszych kompozycji na albumie. Utwór porusza problem rozwój technologii i tego czy w przyszłości nie przyczyni się do naszego zniszczenia. Sporo atrakcyjnych melodii i atrakcyjne pojedynki na solówki. No i kto by pomyślał, że album wrzuci „Watcher In the Sky”, który słyszeliśmy na debiucie Iron savior? Nie dziwię, się bo jest to świetna kompozycja autorstwa Hansena/Sielcka. Jest dynamiczna, prosta i melodyjna. Brzmi jak ... Gamma Ray. Kto tutaj występuje nie muszę chyba przypominać? Wspomnę tylko o tekście, który opowiada o robocie, który jest maszyną obroną  i w dodatku z ludzkim mózgiem. Ów robot powstał w Atlantis i to jakieś 350 tysięcy lat temu. Kolejny killer na albumie. Na albumie mamy też nic nie wnoszący „Rising star”. Zaś na uwagę zasługuje też zamykający „Shine On” i przypomina mi momentami Heal me i nic dziwnego skro znowu utwór skomponowany przez duet schlachter/Hansen. Utwór jest bardzo urozmaicony różnymi motywami, a to raz szybciej, a to raz wolniej, a to raz szybka power metalowa jazda, a to znów klimat ballady. Najpiękniejsza kompozycja na albumie, taka w której łzy i emocje same wyłażą z słuchacza. Jeden z moich ulubionych kawałków na tym krążku.

Gamma Ray udowodniła, że jest zespołem elastycznym jak guma i potrafi się dostosować do każdej liryki, tematyki, do każdego stylu potrafi się dopasować i właściwie we wszystkim jest jej dobrze. Gamma Ray ma innych muzyków, a mimo to wciąż słyszymy Gamma Ray, wciąż słychać ten ich styl, a to zawdzięczamy dzięki liderowi – Kai'owi. Poprzeczka zawieszona na Land Of the Free okazała się nieco za wysoko. Choć problem tkwi w samych kompozycjach. Bo są killery, szybkie petardy, przeboje, ale album jest nie równy bo są też wypełniacze i nieco przekombinowane utwory. Jest tez momentami zbyt słodko, no i do tego godzinny materiał, też zrobił swoje. Poziom artystyczny jeśli chodzi muzykę i klimat to nic nie uległo zmianie, ale kompozytorstwo nieco tutaj kuśtyka. Pod względem liryczna jedna z najlepszych płyt Gamma Ray jak i w całym power metalu. Nota: 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz