niedziela, 14 sierpnia 2011

SINNER - Crash & Burn (2008)

Ostatnio pogada coś na wala w moich stronach to i człowieka wzięło na odświeżanie różnych płyt w tym również ostatnie dzieło Mata oraz jego kapeli Sinner - Crash & Burn .
Album kiedyś był u mnie w okolicach 7/10 choć na dzień dzisiejszy spadła mocno w dół.
Crash and Burn pojawił się dość szybko rok po „Mask of Senity” i jak dla mnie jest gorszy nawet od poprzednika. Uważam, że takie szybkie wydanie albumu nie wróżyło niczego dobrego,bo co można stworzyć w rok? Na pewno nie album na miarę „Nature of Evil” , a szkoda bo to jest najlepszy okres zespołu, najbardziej mi odpowiadający. To też gdy usłyszałem te hard rockowe zaloty ,które sa charakterystyczne dla wczesnego okresu zespołu, to nieco posmutniałem ,bo wiedziałem że jednak ten album ,w taki stylu nie rzuci mnie na kolana...

Może od razu przejdziemy do sedna sprawy?
Album zawiera 11 kompozycji , które tak naprawdę niczym się nie wyróżniały, ot co muza dobra do auta. Choć można by pomyśleć że otwieracz „Crash & Burn” ,który jest zarazem najlepszym utworem na płycie zapowiada całkiem przyzwoity album ,który będzie utrzymany w hard'n heavy nawet może heavy metalu,niestety ten utwór okazał się złym prorokiem. Co rzuca się przy pierwszym kontakcie to że brak tutaj ognia,ostrości wszystko jest tak łagodne że można tego słuchać w gronie panienek. Riff może i melodyjny jednak nie powala, co najwyżej dobry. Solówki są tutaj krótkie ale zagrane przyzwoicie. No i mamy przynajmniej chwytliwy refren.
Niestety im dalej tym coraz mniej interesująco ,i najlepszym tego dowodem jest „Break The Silence”- choć utwór miło się słucha , to jednak nie powala, ot co rzemiosło.
Nie wiele lepszą kompozycją jest „The Dog” - nawet ciężki, jednak nie jest to utwór na miarę tak zacnego zespołu. Riff prosty i niczym nie zaskakuje podobnie jest z resztą.
Solówki natomiast bardziej hard rockowe,szkoda bardziej lubiłem te ostre jak brzytwa solówy.
Fajnie zaczyna się „Heart of Darkness” - ale jest to kawałek co najwyżej dobry. Bo choć ciekawie się zaczyna to jednak podczas zwrotek jest nudnawo . Refren też jakiś taki rozlazły. Najmocniejszym punktem utworu jest riff i tylko to. Dobrego słowa nie mogę też powiedzieć o kiczowatym Revolution oraz średnim Unbreakable w którym jedynie Matt swoim głosem stara się nadrobić resztę. Jednym z mocniejszych utworów na albumie jest Fist to Face może nie jest to utwór na miarę Nature of Evil,ale utwór na tle całego albumu niszczy.
jest w miarę drapieżny,bardzo melodyjny a solówki tez robią wrażenie a to już coś.
Moje ciśnienie podskoczyło przy „Until It Hurts, little Head” - noż kurna co to ma być?
Takie utwory nadają się najwyżej do auta podczas trasy 2km, no bo utwory są takie beznadziejne że im dłużej im przywiązujesz uwagę tym bardziej chcesz wyłączyć ten album,coś paskudnego.
Dobrze prezentują się „Connection” ,który bardzo fajnie buja oraz rockowy „like A Rock”, który nieco nasuwa mi Ac/Dc. Ogółem utwór też średni, ale riff oraz refren są w normie przez co utwór słucha się z przyjemnością.

„Crash&Burn” to wg mnie bardzo słaby album, w którym ciężko o jakąś porządną kompozycję. Te dobre utwory można policzyć na palcach jednej ręki, sporo wypełniaczy i średnich kompozycji w których nie ma niczego co by przykuło uwagę słuchacza, a to trochę smuci,bo jednak od muzyków typu Matt Sinnera trzeba wymagać czegoś lepszego,bo jest ich na to stać. Szkoda że Matt wrócił do tego co prezentował na początku kariery. Bardziej do niego pasowało to co grał za czasów „Nature of Evil” czy też „Judgment Day”. Wokalnie Matt nie zawodzi, brzmienie albumu też jest dobre.
Ale same kompozycje proszą się o pomstę do nieba. Rozczarowują swoja nieudolnością i nudnymi niczym się nie wyróżniającymi się dźwiękami . Plusów jest na tym albumie o wiele mniej jak minusów. jeśli ktoś chce poznać Matta Sinnera u szczytu to radzę sięgnąć choćby po Nature of Evil,a ten album jest przeznaczony tylko dla zagorzałych fanów zespołu. U mnie na dzień dzisiejszy album dostaje 5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz