czwartek, 25 sierpnia 2011

REVOLUTION RENAISSANCE - New Era (2008)

Zawsze się zastanawiałem jakby brzmiał Stratovarius z Micheal Kiske? Czemu akurat z nim? Bo Timo Koltipelto zawsze mi się kojarzył z Kiske, ale jakoś zawsze Kiske bł dla mnie numer jeden. Moja ciekawość została zaspokojona dzięki albumowi Revoulution RenaissanceNew era” Zaraz ktoś powie, ale to nie Startovarius. No to drobne sprostowanie. Po tym jak Timo Tolkki nie umiał się dogadać z wokalistą i perkusistą owego zespołu postanowił odejść i założyć własny. W roku 2008 wydał album, który miał się ukazać pod szyldem Stratovarius i miał się zwać właśnie „Revolution Renaissance”. Tą nazwę Timo zapożyczył ową nazwę dla swoje nowego zespołu. Z tym że nie miał jeszcze całego zespołu do nagrania owego materiału, to też zaprosił gości i muzyków sesyjnych, aby dokończyli z nim materiał. Mirka Rantanen ( Thunderstone) zasiadł za perkusją, Pasi Heikilla zajął się basem, klawiszami zaś Joonas Puolakka. Jednak uwagę świata zwróciła informacja o wokalistach, którzy użyczą swojego głosu w tym projekcie. Mamy oczywiście Tobiasa Sammeta, w ramach podziękowań za występ Tolkiego w Avantasii, mamy też Pasi Rantanena znanego z Thunderstone, a także honorowego gościa Micheala Kiske byłego wokalistę Helloween, któremu przypadła największa część materiału do zaśpiewania. Materiał skomponował i wyprodukował Timo Tolkki, więc nie ma się czemu dziwić, że brzmi to jak Stratovarius, czy też Helloween. Zamysłem Tolkiego było granie w starym stylu Stratovariusa, czego brakowało samemu zespołowi na ich ostatnim albumie. Do tego można dorzucić fakt, że po sieci krążyła wersja z Timo Koltipelto na wokalu. Szata graficzna też nasuwa Stratovarius, i nawet tam w tle widać ten sam symbol, a okładkę narysował Di falco.

Zaczyna się tajemniczo, wręcz tajemniczo, ale niespodzianki nie ma w otwieraczu „Heroes” bo ta stary i do tego w dobrej formie Stratovarius. Słychać coś z albumu „Visions” i także coś z mojego ulubionego „Infinity”. Riff, cała sekcja rytmiczna, refren, klawisze, melodie to czyste Stratovarius, tylko w lepszej formie niż sam Stratovarius. Muzycznie jest bardzo dobrze, choć geniuszu też nie uświadczyłem, ale lirycznie nie ma jakiegoś wysiłku, bo najczęściej jest to jedna zwrotka i refren, a ich wartość też nie raz jest wręcz zerowa. Jest Tobias Sammet więc trzeba przyznać, ze i coś z Edguy, czy też nawet z Avantasii i metalowej Opery słychać. Pierwsze mocny punkt na albumie. Nie będę tutaj nikogo zwodził, najlepsze kompozycje są z byłym wokalistą Helloween – Michealem Kiske. A to troszkę dziwne. Bo Kiske zarzekał się, że „Heavy metal no more”, a praktycznie co roku gdzieś występuje. Tutaj jest dowód na to, że nie potrzebnie porzucił, to co w czym był genialny. Na szczęście wrócił i założył Unisonic. Kolejną ciekawą rzeczą jest fakt, że nie występuje tutaj w popowych kawałkach jakie śpiewa na solowych płytach. Choć z drugiej strony” I did it my way” też nie jest power metalową petardą. Jest to nieco łagodniejszy kawałek, może nieco metalowy, może nieco rockowy, ale jest Stratovarius i jest Helloween. Mamy ciekawy motyw, taki podniosły i bardzo przebojowy. Tym razem kawałek ma klimat, taki powiedziałby bardziej emocjonalny,a tekst taki nieco romantyczny i Kiske ze swoim ciepłym głosem wpasował się tutaj idealnie. Jeden z tych najlepszych kawałków na albumie i w sumie Kiske wręcz wyciąga kawałek na wyżyny. Wyjątkiem od zasady, że najlepsze utwory są z Kiske jest „Magic” z Pasi Rantanenem na wokalu. Tym razem petarda power metalowa z szkieletem Stratovariusa. Chwytliwa melodia i niszczący refren i takich kompozycji Tolki już dawno nie tworzył, a teraz słychać, że wraca do formy. Kolejny killer na albumie. Na albumie mamy 2 ballady i pierwszą z nich jest „Angel” i zgadnijcie kto tutaj śpiewa? No jasne, że Kiske, spec od wolnych kompozycji. Kompozycja naprawdę chwytająca za serce, ale dużo tutaj zawdzięcza Michelowi, bo z innym wokalem nie byłoby to takie świetne. Refren po raz kolejny bardzo chwytliwy. Album jest nieco nie równy co jest słyszalne w środkowej części albumu, gdzie mamy średniej klasy „Eden is Burning” z Pasi Rantanenem na wokalu, gdzie wolne tempo i kwadratowe partie gitarowe są ciężko przyswajalne. Miało być mrocznie, posępnie, a wyszło nudnie. Również źle wypada na tle pierwszych kompozycji „Glorious and Divine” gdzie mamy wesołkowatość i kicz Edguy'a co można usłyszeć w śpiewanym tekście. Co za tandeta. Jedynie sekcja rytmiczna i główny motyw jest tutaj przyjemny dla ucha. Podsumowując średni kawałek. Nie przekonuje mnie też odegrany z myślą o fanach Black Sababth z Martinem na wokalu „Born Upon The cross”Nie ten poziom, nie ta liga, nie ten poziom co słychać po motywie, po melodiach, a Tolkkki to nie Iommi. Brawo za klimat i za refren i w sumie gdzieś Statovariusa tutaj najmniej, a i tak skopano dobry pomysł. Wróćmy lepiej do sławienia Kiske i jego fenomenalnej formy. Druga ballada na albumie to „Keep The Flame alive” i tutaj Kiske rzucił mnie na kolana, jakoś mniej piszczy, a stara się tak łagodnie wyciągać górki. A sam utwór ma bardzo fajny motyw i melodię, troszkę Titanic mi zaleciał, ale najwięcej tutaj słychać „A tale That wasn't Right” i mamy identyczny refren 'in my heart in my soul” i te solówki też takie zagrane pod Weikatha. Dobrze, że Tolkki dał też Kiske zaśpiewać w nieco szybszym kawałku, w takiej petardzie jak „Last night on Earth” jasne Stratovarius pełną gębą, ale też coś z „I want Out” można się doszukać. Prosty, bardzo melodyjny riff, skoczne tempo, pędząca sekcja rytmiczna i do tego wszystkiego jeden z najlepszych refrenów na płycie. Kwintesencją i punktem kulminacyjnym tego albumu jest „Revolution Renaissance”, który jest najbardziej rozbudowaną kompozycją, najbardziej tajemniczą, najbardziej podniosłą, gdzie jest coś więcej niż tylko granie pod Stratovariusa. Kiske jako wokalista po raz kolejny udowodnił, że nie emeryturę się jeszcze nie wybiera. Przepiękny popis jego umiejętności. Utwór ma ciekawy klimat i hymnowy refren”Jak dla mnie najlepsza kompozycja na albumie. Ciekawy jakby brzmiał cały materiał z Kiske?

Ciekawość moja została zaspokojona i wiem jakby brzmiał Stratovarius z Kiske. Wybornie, a na pewno lepiej z Koltipelto. Od keeperów troszkę lat minęło, a Kiske w znakomitej formie i chyba jest niczym wino, im starsze tym lepsze. Tak Kiske wyciąga album na wyżyny album, bo bez niego nie byłoby tak zajebiście. Bo jak miałoby być skoro materiał jest dobry, na pewno lepszy niż cały Stratovarius, na pewno bardziej przejrzysty, gdzie melodie są chwytliwe i mamy przebojowe refreny. Wszystko ok, ale nic nowego też nie ma. Tolkki gra to co od lat i jego styl jest rozpoznawalny i też nie ma się spodziewać jakiś nowości. Mamy dobry / bardzo dobry materiał zagrany pod stare płyty Stratovariusa, czy też Helloween z ery Kiske. Nie równość, aranżacja, warstwa liryczna to kuśtyka na tym albumie. Najlepiej wypadają kawałki z Kiske, bo ma ciekawe melodie, refreny i sekcję rytmiczną, a Kiske tylko podciąga ich poziom. Narodził się nowy power metalowy zespół, nagrał 3 płyty i rozpadł się. Tolkki działa obecnie przy Symfonia, który muzycznie nie odbiega od tego zespołu. Debiut udany, ale „trinity” jest dla mnie ciekawszym albumem. „New era” to album dla fanów Stratovariusa, Kiske, Helloween, czy też pozostałych gości, reszta może sobie odpuścić. Nota: 7.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz