środa, 10 sierpnia 2011

RUNNING WILD - Masqverade (1995)

Running Wild jest wielki i przez kilka lat wydawał albumy, które dzisiaj są już klasykami. Jednak jednego nie mogę pojąć dlaczego album „Masqverade”, następca Black hand Inn wydany 1995 nie jest najlepiej postrzeganym albumem? Dlaczego jest pomijany do wymieniania wśród najlepszych krążków? Czyżby fakt, że zespół znów poniekąd wrócił do tekstów o szatanie? No bez przesady mamy tutaj wymieszanie pirackiej przygody z demonami i satanizmem. Co więcej bardzo udane i nie odbiegające od tego do czego nas przyzwyczaił zespół. Zespół nagrał krązek w takim samym składzie i produkcją również zajął się lider zespołu Rock'n Rolf. Jeśli o mnie chodzi uważam ten album za ich jeden z najszybszych, najpotężniejszych i najmocniejszych albumów w historii. Brzmienie albumu jest znakomite, gitarki niczym z albumu painkillera, a perkusista Jórg Michael odwalił tutaj kawał dobrej roboty, właśnie za ten album go lubię. Krążek ten na pewno rożni się od wszystkich dotychczasowych albumów, ponieważ do tej pory żaden album nie brzmiał tak potężnie, żaden też nie cechował się taką szybkością, jaką tutaj prezentuje zespół. Wyobraźcie sobie album, gdzie mamy praktycznie same szybkie kawałki typu Riding The Storm. Oj tak, tego tutaj jest pełno. Po prostu nie chce się wieżyc , że to wciąż ten sam zespół. Słychać to odmienność na samym początku, a zwłaszcza jeśli puścimy ten album po jakimś starym albumie tego zespołu np. po Port Royal, czy choćby Blazon Stone. Jest to album różnicy się, ale nie traci on tym na swojej mocy, wręcz przeciwnie -zyskuje. Tutaj lider zespołu stworzył perfekcyjne brzmienie, o jakim wiele zespołów mogło pomarzyć w owym czasie. Oprawą graficzną znów zajął się Marshall. Jak dla mnie obok poprzedniej okładki i obok Under Jolly Roger najlepsza okładka zespołu,bardzo mroczna,budząca grozę i te demony ściągające swoje maski od razu przypomina mi się horror „Oni czasem wracają”. Oczywiscie wszystkie utwory skomponował nie kto inny niż Kasparek.
No a zawartość albumu jest również piekielna co okładka!

The Contract”- hehe panowie wykorzystali sprawdzony patent na 2 poprzednich albumach, z naciskiem na ten ostatni. Album otwiera świetne intro z piekielnym klimatem , który sprawia , że człowieka przechodzą ciarki! Znowu mamy dialog, ale jest on bardziej udany niż na poprzednim albumie. A to YES,MASTER dopiero nadaje uroku. Mamy tak więc pakt zawarty między trzema bohaterami z okładki z diabłem. Brzmi to mrocznie i przerażająco. No ale po chwili kończy się gadka i zaczyna się przygrywka, wchodzą gitarki wraz z pozostałymi elementami, riff bardzo mocny i rozbujany na maksa. Krótki ale konkretny utwór, gdyby tak rozbudować to intro to powstałby świetny utworek instrumentalny. Świetna gra perkusisty i słychać że album będzie bardzo dynamiczny i ostrzejszy niż wcześniejsza dokonania piratów.
Co przerodziło się z tego mocnego intra? Killer moi drodzy, a mianowicie tytułowy „Masqverade” Brzmi bardzo mocarnie owy kawałek. Ma szybkie tempo i mam na myśli naprawdę szybkie tempo. Jórg Micheal to bohater tego albumu. Jest dynamicznie, ale i melodyjnie i co ciekawe inny klimat, nieco inna warstwa tekstowa, ale to wciąż Running Wild. Wciąż słychać rozpoznawalny styl Kasperka. Co ciekawe tutaj, na tym albumie Rock'n Rolf osiągnął swój najwyższy poziom jako wokalista. Dynamika i dzikość nie ustępuje ani an chwilę, w tym utworze. Kolejny jest „Demonized” który może i jest nieco wolniejszy, ale i tak słychać żwawe granie. Słychać riff, który brzmi jak większość riffów tego zespołu. Oczywiście partie gitarowe bujają i pomimo tego że tekst opowiada o złu który nas otacza, które opanowuje nas i popycha do złych czynów. Mroczny i nieco
posępny klimat, ale gdzieś piractwo RW towarzyszy nam, najwięcej w refrenie, takim też typowym dla zespołu. Kolejny killer, jeden z lepszych kawałków na tej płycie „Black Soul” i to jest właśnie cały styl na tym albumie. Dynamika, agresja i tematyka dotycząca szatana i zła. Oczywiście znów mamy tematykę o zaprzedaniu swojej duszy Lucyferowi. Muzycznie jest perfekcyjnie. Jest szybkie i energiczne tempo. Jest agresja, jest melodyjność i porywające solówki. Ten utwór należy zaliczyć do najszybszych petard zespołu ever. Najwięcej piractwa można wyczuć w „Lions of The Sea
kolejny morderczy kawałek, coś w stylu The Phathom Of..., ale bardziej podrasowany, z większym wykopem! Jest to nieco wolniejsze tempo, ale wciąż słychać dynamikę i zadziorność, wciąż słychać to potężne brzmienie gitar i perkusji. Partie gitarowe, czy refren to znak firmowy zespołu i tutaj to słychać. Kawałek jest porywający i bardzo koncertowy. Nieco mniej porywający, a raczej mniej drapieżny i dynamiczny jest „Rebel At heart”. Utwór ma ciekawie skomponowany riff, taki gitarowy i chwytliwy, jednak brakuje w nim ognia. No i refren to wręcz piracki hymn i taki porywający jak większość refrenów tego zespołu. Pomimo dobrego poziomu, kawałek należy zaliczyć do tych słabszych. Na szczęście album przepełniony jest szybkimi killerami taki jak „Wheel of Doom”. Ciekawa tematyka dotycząca tego, że wierzący w szatana, są ślepi mu posłuszni i to oni trzymają swoim reku przeznaczenie i to oni mogą wpłynąć na zło które niosą ze sobą. Utwór należy zaliczyć do tych najszybszych na płycie i tak w ogóle to jest to dzika i zarazem bardzo porywająca kompozycja. Bardzo dobrze prezentuje się też odegrany w nieco wolniejszym tempie refren, który bardzo łatwo w pada w ucho. Niestety znajdą się też na albumie nieco słabsze kawałki jak taki „Metalhead” słychać tutaj styl z poprzedniego albumu i tam by najlepiej by pasował. Jest to nieco surowsze granie, riff też jakby będący ukłonem w stronę pierwszych albumów. Jest to może i chwytliwe, ale jest to utwór o klasę niższą niż wcześniejsze utwory.
Wskazać najbardziej piracki i najbardziej chwytliwy kawałek? O proszę „Solei Royal” to jest to co najlepsze w RW, chwytliwy i taki bujający riff i refren który niesie ze sobą wolność i radość. Prawdziwy piracki hymn. Zawsze jednak moją słabością był i jest po dzień dzisiejszy „Men in Black”. Nie wiem czy to przez tematykę o istotach pozaziemskich, czy przez ten genialny riff, taki odegrany z hard rockową pasją. Tak się gra riffy metalowe, który mają porywać i zostawiać w pamięci na długo. Taki właśnie jest riff do tego kawałka – jedyny w swoim rodzaju.
A na koniec mamy demoniczny”Underworld” tutaj słychać, że mamy do czynienia z najbardziej rozbudowaną kompozycją na albumie, słychać też że mamy podobny styl do tego z poprzedniego albumu. Oczywiście jest średnie tempo, a także chwytliwe melodie , czy też zapadający w głowie refren, po raz kolejny mamy do czynienia z killerem. Kawałek idealnie kończy album,zwłaszcza ten głos demona, który był słyszalny w intrze. No i na plus tematyka o podziemnym świecie, w którym to ukrywa się największe zło świata, w którym to czają się demony.

MASQVERADE jest wg mnie najmocniejszym albumem z całej dyskografii zespołu. Przepełniony kilerami , który opanowują nas. Krążek ten jest bardzo wyrównany, nie ma jakiś wpadek, gniotów, czy wypełniaczy, choć zdarzą się tylko bardzo dobre kompozycje jak „Metalhead” . Solidny album , który na pewno rożni się od poprzedniczek, zarówno tematycznie( mało tu jest o piratach), stylistycznie, ponieważ Running Wild jeszcze do tej pory nie grał tak ostro i potężnie. Jasne nie pierwszy raz słychać ich w szybszej stylistyce, ale tutaj jest tako jakby więcej, do tego gra Jórga Micheal i brzmienie dolewają oliwy do ognia i tak o to mamy najdrapieżniejszy album bandery Running Wild.Również każdy członek załogi włożył troszkę serca do nagrania tej genialnej płyty! Rock'n rolfa jako gitarzysta i kompozytor pokazał na co go stać, można powiedzieć , że przeszedł sam siebie tworzyć takie genialne utworki jak tytułowy, Wheel of domm, Men in black, Black soul , jak i cały ten album. Również jako wokalista postarał się , pokazał fanom , że potrafi troszkę inaczej zaśpiewać, a mianowicie agresywniej, z pazurem i to też jest najlepszy album jeśli chodzi o jego wokal. Na duże brawa zasługuje pan Jórg Michael , który z wielkim zapałem wali w gary ! Istna moc. Oczywiście drugi gitarzysta odwalił kawał dobrej roboty, uważam , że ten duet był genialny zaraz po kasperek/motti. Od tego albumu ani na sek nie wieje nudą,cały czas coś się dzieje, cały czas płyta zaskakuje słuchacza(przynajmniej mnie).Brzmienie jest kolejnym elementem stanowiącym o ideale tego albumu! Płyta naprawdę jest warta kupna za te 45 zł , na pewno nie pożałujecie kupując w ciemno , tak jak ja nie pożałowałem. Album jak najbardziej zasługuje na 9.5/10

5 komentarzy:

  1. Plakat z "Oni czasem wracają" (ściana ognia i trzy postacie obok samochodu) wisiał u mnie na ścianie... Potem stanęła szafka z płytami... Życie... "Masquerade" to doskonały album nagrany w czasie gdy heavy metal nie był zbyt popularny - wtedy jak dobrze pamiętam w metalowym światku królowały niepodzielnie death i black. Nawet thrash nie był zbyt popularny... Running Wild zrobiło swoje po raz kolejny - nagrali album we właściwym tylko sobie stylu który porywa słuchacza już od pierwszych dźwięków "The Crypts Of Hades". Tak na marginesie dodam, że uwielbiałem jak od czasów "Pile Of Skulls" zaczynali album instrumentalnym intro i trochę żałowałem, że na "Victory" już tego nie było ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ooo a ja myślałem że tylko ja tak mam:D Też podobało mi się jak Running Wild zaczynał od Intra:D A tak swoją drogą jest to wg mnie ich najostrzejszy album i świetnie zostało połączone tematyka o diable z piracką motoryką:D A co do okładki faktycznie coś wspólnego z o wym horrorem ma. A co do okładek Marschall robił najlepsze:D

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehehe, no to i ja się dołączę :) Także uwielbiam te intra i żałowałem jak na Victory się takie nie pojawiło. Co do samej płyty. Jak dla mnie fantastyczny krążek, pełny kopiących dupsko killerów. Podobnie jak Victory był swego czasu miażdżony przez prasę, na szczęście obserwuje się powolne przywracanie dobrego imienia tym płytom :)

      Usuń
  4. Skąd postrzeganie tego albumu jako słaby? Moim zdaniem, z powodu durnych tekstów, wyraźnie wskazujących na jakieś obsesje zahaczające o teorie spiskowe - Rolfowi musiało nieźle odwalić, jeśli wierzy(ł) w te bzdury i urojenia, o których śpiewa. Drugą przyczyną może być pewna powtarzalność i przewidywalność pomysłów kompozycyjnych, na którą ktoś mi kiedyś zwrócił uwagę.

    Dziś lepiej widzę niedostatki tej płyty, ogólnie jednak zaintrygowała i podbiła mnie już na etapie kilkunastosekundowego fragmentu "Black Soul", zaprezentowanego w reklamie w tv - od tego momentu zaczęło się dla mnie niecierpliwe, kilkutygodniowe, lecz ciągnące się jak wieki całe, wyczekiwanie na polską premierę. No, a potem zmiotła mnie i zgniotła ściana dźwięku, zwłaszcza w utworze tytułowym, a także "Demonized", "Lions of the Sea", "Wheel of Doom", "Soleil Royal" i "Underworld".

    Summa summarum, ta płyta to miazga, której efekt psują jednak nawiedzone teksty Rolfa. Podobnego spiskowego bzika było widać też na następnych - tym razem Kasparek musiał się naczytać niewłaściwych książek o historii, której jest miłośnikiem - tyle że płyty te nie dorównywały już "Masquerade", od nich zresztą zaczął się dla zespołu okres popłuczyn i powolnego upadku. "Masquerade" przeżyła je wszystkie.

    I na koniec jeszcze dwa słowa o okładce - sugestywna i przerażająca.

    OdpowiedzUsuń