wtorek, 12 lipca 2011

JUDAS PRIEST - Jugulator (1997)

Jaki jest najlepszy test dla fanów danego zespołu? Ano album zagrany w nieco innym stylu niż pozostałe, albo też zmiana personalna, która też przekłada się na nasze przyzwyczajenia oraz przedkłada się na poziom utworów. Cóż Judas Priest spotkały oba czynniki i był to test dla fanów. Na następce Painkillera przyszło czekać fanom aż 7 długich lat. A było to spowodowane przede wszystkim odejściem Roba Halforda, który miał dosyć heavy metalu i w ogóle ciężkiego grania. Na pewno był to cios dla zespołu, bo tak naprawdę dzięki niemu zespół wybił się na wyżyny. Ale to nic, reszta bandu postanowiła nie opłakiwać Roba, wręcz odwrotnie chcieli sprawić , żeby to Rob opłakiwał odejście z Judas Priest. Jednak pomimo zapału zespołu, mieli oni ciężki orzech do zgryzienia , a mianowicie znalezienie godnego następcy Roba. I trzeba przyznać im ,że udało im się kogoś takiego znaleźć, mowa o Timie Owensie, który od najmłodszych lat podziwiał judasów. Wcześniej występował w Winters Bane, a że brzmiał podobnie do Roba, to też znalazł posadę w JP. Zapisanie utworów wziął się Glen Tipton i trzeba przyznać, że „Jugulator” brzmi ciężej i bardziej nowocześniej niż poprzednik, ale takie było zamierzenie zespołu. Chcieli pokazać Robowi i Fight jak grać nowoczesny Heavy Metal i ten zabieg się udał. Album podzielił fanów na dwa obozy: pierwszy: wielbimy tylko JP z Robem, drugi: wszystko, nawet z Ripperem, oczywiście należę do drugiego obozu. Nowy krążek miał wstrząsnąć całym metalowym światem, zmienili logo( wg mnie gorsze od starego) i postanowili nagrać album cięższy od painkillera. Zmian jest sporo, ale mimo tych zmian, wciąż słychać że to JP, ale ze starym klasycznym stylem nie ma zbyt wiele powiązań, jedynie kilka do painkillera. Technicznie jest nawet lepiej, wystarczy posłuchać takiej perkusji. Nawet sola, bardziej nastawione są bardziej na technikę niż na melodyjność. Sama okładka też zrobiona w innym klimacie, może nie jest piękna, ale intryguje.

Podczas pierwszego obrotu byłem po prostu zaskoczony, że można nagrać tak genialną muzę, która niszczy obiekty. Od pierwszych taktów słychać różnicę między starymi albumami a jugalatorem. Mogę szczerze powiedzieć, że fani starego judasa nie mają czego szukać na tym krążku, bo jest to zupełnie inne oblicze zespołu. Jest o wiele ciężej i mroczniej, więcej techniki, więcej ognia, jakoś mniej przebojowości i chwytliwych refrenów. Ale ma też to swój urok.

"Jugulator" zaczyna się bardzo powoli, gitary pomrukują nisko w tle. Słychać jakieś trzaski, jakby jakaś maszyna ruszała powoli. Jedynie początkowa partia gitarowa daje znać, że to JP. Ale jakby inny. Mroczniejszy, bardziej nowoczesny i cięższy.Wydaje się, ze to zupełnie inny zespół, ale po chwili rytm przyspiesza, a Tim wysoko "wyje". Po tym krzyku byłem już pewny, że nikt by lepiej nie zastąpił Roba Halforda. Co jest też słyszalne od pierwszych sekund, to że zespól nabrał trochę charakteru thrashowego. Riff jest zabójczy, zresztą jak cała warstwa instrumentalna. Ale brzmi to fantastyczne. Jest to na swój sposób chwytliwe. Ale nie jest to takie proste jak w przypadku wcześniejszych płyt. Trzeba jednak trochę czasu aby się z tym oswoić. Solówki też ostre i drapieżne i nastawione przede wszystkim na technikę. Scott Travis odwala tutaj świetną robotę, perkiuja brzmi nawet fantastyczniej niż na painkillerze. Następny utwór "Blood Stained" jest jeszcze ostrzejszy. Jeśli się dobrze wsłuchacie w ten utwór to może również jak i ja wyłapiecie kilka momentów , które przypominają nam stary Judas Priest. Jest to jeden z tych utworów, który mnie skusił do tego, żeby zapoznać się z tym albumem. Utwór mimo ciężaru, mimo niezwykłej techniki, buja i porywa. "Dead Meat" który jest kolejny mocnym heavy metalowym utworem. Jest to jeden z moich ulubionych kawałków z tej płyty. Mogę tutaj posłuchać popisów Rippera. Poza tym kawałek, ma taki koncertowy wydźwięk, no i do tego mamy chwytliwy refren i riff. Ciekawa stawka dość nie typowa jak na ten zespół, a mianowicie warczenie psa. Trzeba przyznać, że na albumie pełno jest takich stawek, co jest pewnym krokiem na przód. Czasami przypomina mi to Kinga Diamonda.
"Death Row" jest to kolejny utwór bardzo brutalny jak na Judas Priest.Glenn tym razem pokazał się nieco z innej strony , jeśli chodzi o umiejętności pisarskie i gitarowe. Tekst dotyczy kary śmierci. Ten początek jest genialny, zwłaszcza ta historyjka. Jest niezwykły klimat, ale jest ciężar. Jednak z ciężaru wyłania się obraz starego JP. Zwłaszcza słychać to w riffie, pomimo jego ciężaru oraz technicznej otoczki. Refren tez taki nieco przypomina stare Judas Priest. Ale doszukiwać się starego stylu nie ma co, to już nowe wcielenie jP, które też bardzo mi się podoba. Zespół nie zwalnia z tempa, nie zmniejsza ciężaru. Takich albumów też trzeba od czasu doc czasu posłuchać.
Innym nieco kawałkiem jest taki „Decapitate”, gdzie jest wolne tempo i dużo ciężaru. Nie ma chwytliwych melodii, zapadającego refrenu, nie ma też porywającego riffu. Jest za to mrok, ciężar i dużo technicznego grania. Pasuje do reszty idealnie, aczkolwiek nieco mniej zachwyca niż poprzednie utwory. Najlepiej wypadają tutaj oczywiście solówki. "Burn In Hell" to majstersztyk. Poznajemy w nim nieograniczone możliwości "Rippera". I jest to jeden z moich ulubionych kawałków, w którym naprawdę słyszę sporo z okresu z Robem na wokalu. Nie dziwię się że ten kawałek został wybrany do promocji albumu, bo jest to coś co nawet i starzy fani mogą łyknąć. Jest to jeden z najdłuższych utworów na albumie i ma sporo zapadających motywów."Brain Dead" doskonały tekst, który porusza kwestię aborcji, ciężkie riffy oraz fantastyczne przejścia Travisa. Też tutaj jest może i nadmiar ciężkości, może to nieco zbyt techniczne, ale słucha się tego dobrze. „Abductors” to popis wokalny Rippera. Kompozycja też utrzymana w bardzo wolnym tempie. Nie ma jakiś melodii, które by chwyciły, nie ma też jakiegoś przebojowego refrenu. Ale utwór potrafi skopać tyłek,a to już coś. W połowie słychać lekkie zmianę motywu i trochę starego kapłana słychać. Kolejnym kawałkiem, który należy polecić starym fanom, którzy mają problem ze zebraniem się za tą płytę jest „Bullet Train”. Tutaj w przeciwieństwie do poprzednich utworów dominuje melodyjność, nawet chwytliwość w refrenie. Słychać ducha starego judasa, a to już coś. Płytę kończy 9 minutowy utwór "Cathedral Spires", najmelodyjniejszy utwór na płycie i jeśli miałby wskazać największe powiązanie ze starym JP, to wskazałbym na ten utwór. Słychać tutaj wolne tempo, łatwo wpadającą melodie, które są wygrywane przez akustyczną gitarę. Jest podobieństwo do wokali Roba. Jest klimat i jest rytmika. Ciężar jest nieco ograniczony, ale tez go słychać. Refren zniszczył mnie. Tylko Roba brakuje. Końcówka też nie typowa dla judasów, ale również jest genialna co cały utwór. Świetne chórki.

Ogólnie jest to bardzo dobry materiał. Uważam, że zespól osiągnął to co zamierzał i nagrał album nowoczesny i cięższy niż poprzednik, ale niestety ucierpiała na tym melodyjność. Po raz kolejny zespół zrobił krok w przód i nagrał album, który zupełnie się różni od poprzedniczek.
Ci którzy wielbią Halforda i stary Judas raczej album nie podejdzie ( choć są wyjątki jak ja), natomiast osobom, które szukają czegoś nowego i świeżego to polecam ten album , bo naprawdę jest to solidny krążek. Nota: 9.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz