sobota, 2 lipca 2011

HELLISH WAR - Defender Of Metal (2001)

Nie wiem w ówczesnym świecie za dużo kombinowania, za dużo komercji i dążenie do sławy przez kopiowanie innych, aby dojść po trupach do celu jakim jest wieczna sława i pieniądze. No cóż przeraża mnie taki świat, więc postanowiłem sobie zafundować podróż w przeszłość w wykonaniu Hellish War na „Defender of Metal”, która jest przykładem tego, że choć zespół młody to jednak można grać jakby to były lata 80, gdzie liczyła się pomysłowość aranżacja oraz granie z miłości do muzyki, a nie tylko mechaniczne nagrywanie albumów, które tak naprawdę z każdym rokiem tracą na wartości. Zespół choć młody to jednak po swojej muzyce nie daje o tym znać, bo brzmi to wszystko jak doświadczonych muzyków co jest już dużym plusem. A zespół ma póki co 2 znakomite albumy na swoim koncie. I możecie wierzyć lub nie są to krążki na bardzo wysokim poziomie. Nigdy jakoś nie padałem z nóg przy brazylijskich zespołach, ale ten mnie zniszczył.
I powiem wam ,że to w ogóle nie brzmi jak brazylijski zespół.

Album składa się 11 kompozycji utrzymanych w stylu heavy/power metalu.
I nie ma mowy o wypełniaczach czy też potknięciach o czym sami się przekonacie.
Wszystko rozpoczyna udane intro - „Into the Battle” który idealnie oddaje klimat tego co nas będzie czekać no i zdradza że teksty będą do tyczyć kwestii wojowników ,bitw itd.
Dalej już zaczyna się ta właściwa cześć albumu- „Hellish War”- to prawdziwa uczta dla fanów takiego grania. Znakomita mieszanka heavy i power metalu. Zaczyna się bardzo chwytliwym riffem ,który przypomina czasy Helloween, kiedy na wokalu był Kai. Surowość, drapieżność oraz ta melodyjność, przypomina właśnie ten okres. Co mnie od razu zniszczyło w tym zespole to znakomity wokalista- Roger Hammer, który sprawia wrażenie jakby śpiewał od 20 lat, niesamowita charyzma. Na co jeszcze należy zwrócić uwagę w tym utworze?
Oczywiście na niszczycielskie solówki gdzie mamy naprawdę niesamowity pojedynek
Joba oraz Vulcano . A chwytliwy refren jest tylko dopełnieniem doskonałości tego killera.
We Are Living For the Metal”-może brzmi znajomo, może ma obstukany tekst czy też refren, ale czy to grzech? Ważne że utwór niszczy pod każdym względem ,a słuchanie go dostarcza większej przyjemności niż słuchanie po raz n-ty skostniałego Helloween czy tez innych tego pokroju zespołów. Utwór posiada znakomitą warstwę instrumentalną o czym świadczy nie tylko riff ale też powalające solówki. Że wokalnie jest genialnie chyba nie muszę wspominać?!
Zawsze i wszędzie, choćbym nie wiem po jaki album sięgał czy to rock, power czy heavy to ogromne znaczenie dla mnie ma tytułowy utwór, to on ma być czymś szczególnym, wyznacznikiem albumu ,coś co mnie zwali z nóg, no myślę że „Defender of metal” jest tego najlepszym przykładem. Idealnie przedstawia to w czym jest album zakorzeniony i czego można się spodziewać po reszcie. Oczywiście mamy do czynienia z kolejnym killerem, utrzymanym w miarę szybkim tempie. Drapieżne partie gitarowe przykuwają moją uwagę i myślę że nie tylko moją.
Znów wyszedł im bardzo fajny refren, nieco spokojniejszy ale łapiący za serce. Czego jest pełno na albumie,to długich utworów od 6minut nawet po 11, mniej jest tych krótkich, a w sprawach długich wałków zawsze podchodzę z dystansem, bo jednak takie utwory powinny być czymś najlepszym co może spotkać słuchacza, powinny być dowodem, że członkowie zespołu mają sporo pomysłów na swoją muzyką. Przykładem tego jest „The Sign”- choć utwór trwa ponad 6 minut to jednak pobudza swoją naprawdę mistrzowską aranżacją. Drapieżne riffy świetnie współpracują z genialnym głosem Rogera. Oczywiście mamy tutaj zmiany temp,sporo interesujących partii gitarowych i wiele innych smaczków. Wciąż mało, wciąż nie czujecie satysfakcji? No to proszę wsłuchać się w kolejny niszczący utwór- „Gladiator” toż to kolejny rozbudowany utwór, trwający ponad 6 minut, ale są to minuty przepełnione znakomitych sekcji gitarowych, w których melodyjność to podstawa, surowości też nie brakuje, a Roger Hammer jest pięknym dodatkiem do tak fantastycznej warstwy instrumentalnej. Mamy tutaj bardzo chwytliwy refren który zostaje na długo, ale największą atrakcją są solówki w wykonaniu Joba i Vulcano. Wielki Manowar przypomina mi kolejny utwór „Into the Valhalla” ale to nie tylko pod względem tekstowym, ale i też muzycznym wystarczy posłuchać choćby początku. Aha bym zapomniał dodać że to jest instrumentalny utwór, krótki bo trwa 3 minuty jednak czy jest na miarę poprzednich, no raczej nie. Jest tylko dobrze, uważam że jednak można było to zrobić lepiej.
Końcówka albumu jest pasjonująca bo mamy aż 3 długie wałki trwające po 10 minut!
Pierwszym z nich jest „Secret sword” który jest utworem może nie najwyższych lotów to jednak złego słowa nie mogę powiedzieć o tym utworze. Dobre partie gitarowe,choć nieco monotonne momentami, oraz warte uwagi popisy Rogera za sitkiem. Najmocniejszym punktem są solówki ,bo bez nich było by słabiutko. W podobnej stylizacji utrzymany jest drugi długi wałek „Memories of A Metal”,choć wg mnie ma większego kopa, no i jest bardziej energiczny. Podobają mi się liczne zmiany temp oraz niesamowite partie gitarowe, które stoją tutaj na wysokim poziomie.
Na albumie mamy jeszcze jeden instrumentalny utwór- „Feeling of Warriors”-który jest dobrze zagrany, ale na tym koniec bo nic specjalnego w tym utworku nie ma. A najlepsze co może być to zakończenie z wykopem - „The Law of the Blade” to 10 minutowy utwór który jest idealnym podsumowaniem albumu, mamy wszytko to co najlepsze z tego albumu, wszytko to co świadczy o potędze zespołu. Najbardziej niszczą zmiany temp oraz imponujące solówki, które zmieniają się od szybkich po nieco wolniejsze a wszystko jest przyprawione ostrością i drapieżnością oczywiście zachowane w harmonii z melodyjnością. Jeśli ktoś nie wie czy sięgnąć po ten album to polecam zapuścić ten utwór i już wszystko jasne.

Można teraz śmiało przejść do konkluzji "Obrońca Metalu" to idealna płyta dla tych którzy wielbią lata 80 , dla tych którzy nie mogą usiedzieć przy heavy/power metalu, ale czy tylko dla tych osób. No cóż uważam, że każdy powinien znaleźć coś dla siebie, no wiadomo że ktoś nie siedzi w takim graniu,to jednak ciężko żeby się w końcu przekonał. Ale album zasługuje na uznanie choćby z względu na utrzymanie wysokiego poziomu pod każdym względem, same kompozycje proszą się o owację na stojąco. Owa surowość jaka tutaj panuje okazała się kluczem do sukcesu no bo nie wiem jak inni ,ale nie wyobrażam sobie tego w nowoczesnym brzmieniu . Kolejnym wyznacznikiem genialności albumu to muzycy którzy stworzyli muzykę na ten album ,pozwolę sobie wyróżnić Hammera,Joba i Vulcano! Czy album ma jakieś wady? Hmm mam 2 -3utwory które nieco nie pasują mi do tej układanki, nieco ciągną album na dół. Ale tak czy siak mamy do czynienia z znakomitym albumem, to też ocena moja na dzień dzisiejszy 9.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz