piątek, 1 lipca 2011

YNGWIE MALMSTEEN - ODYSSEY (1988)

Joe Lynn Tuner znany fanom przede wszystkim z Rainbow, czy też Depp Purple, w sumie i w moim przypadku tak było. Jednakże wraz z wtajemniczanie się w kolejne albumu Yngwiego Malmsteena, który jeden za drugim robił na mnie wrażenie. Jednakże szczęka mi opadła jak zobaczyłem, kto śpiewa obok jednego z najlepszych gitarzystów. Ano nie kto inny jak Turner. Jako przyjście do zespołu wiązało się z odejściem od zespołu Boalsa. Jak wiadomo, Yngwie nigdy nie miał problemu z pozyskiwaniem dobrych wokalistów, właściwie to jest jego znak rozpoznawczy, gdyż zawsze śpiewa u niego zasłużony gardłowy. Przy okazji tego albumu pozyskał sprawdzonego Turnera, choć mogło to nie jednego fana za niepokoić, bo przecież Turner jako specjalista od Hard rocka, nie pasował do całej tej neoklasycznej układanki Yngwiego. Wybrnął jednak z tego problemu obronną ręką, nagrywając taki łagodny, ciepły utrzymany właśnie w hard rockowym wcieleniu album. Jest lżejszy to album w dokonaniu Yngwiego, ale nie zatracił on tutaj swojej tożsamości, wciąż słychać ten jego rozpoznawalny wszędzie styl grania. W składzie zaszły zmiany nie tylko w kwestii wokalu, bo również basista uległ zmianie, a nowym nabytkiem Yngwiego był Bob Daisley. Co jednak da się usłyszeć i co również daje się we znaki, nie ma aż takiej dawki instrumentalnych utworów co poprzednio, bo łączy czas to 7 minut, gdzie poprzednio było 12 minut. No i szybkich utworów też nie jest aż tak dużo, słychać dopasowanie stylu do głosu Turnera. No i znów na okładce wrócił zwrot „Rising Force”. Lżejszy czy nie, inny czy nie, jest to dla mnie jeden z tych najlepszych albumów tego zasłużonego gitarzysty.

Zaczyna się tajemniczym wstępem do „Rising Force”, a potem jest już granie pełen energii. Jest szybko i melodyjnie. Słychać echa Rainbow. Łagodny wydźwięk daje się we znaki. Turner pokazuje klasę i to nie po raz pierwszy, choć tutaj słychać jak wyciąga bardzo wysoko i to nie raz na tym albumie. Nie dość, że riff brzmi jak Rainbow, to dodatkowo klawisze to skojarzenie dopełniają. Jedna z najlepszych kompozycji Yngwiego, a przyczynia się do tego także zagraną z wielką pasją partia solowa. Niesamowity popis jego talentu. Ileż w tym energii i emocji. O ile w tym utworze słychać, szybszy Rainbow, o tyle w „Hold On” kłania się przede wszystkim „Bent Out of Shape”. Tutaj Yngwie bardziej zwrócił się ku łagodnego hard rocka. I nawet w tej kwestii jest to nie łatwy wyczyn. Yngwie gra główny riff w podobnym stylu co sam Ritchie, ale jednak to Turner jest tym który napędza ten utwór. W takich klimatach jest on specjalistą i to słychać ileż emocji on wkłada w swój wokal. Zwłaszcza to mnie wzrusza przy refrenie, który jest czystym pięknem. Ważnym elementem są także klawisze w tym utworze, co podkreśla jego łagodność. Ekspresyjna jest również solówka Yngwiego tak czysta i zagrana z pasją. Troszkę przesadzono z hard rockiem i z cukierkowatością w „Heaven Tonight”. Utwór w sam sobie nie jest, to podczas zwrotek, czy też riffu. Jednak nieco wkurza ten słodkawy i nieco wiejski refren. Słychać znów, że utwór jakby skomponowany pod głos Turnera. Utwór na pewno budzi wśród fanów kontrowersje, bo nie za wiele w tym Yngwiego. Na albumie nie zabrakło też romantycznej ballady, którą bez wątpienia jest „Dreaming (Tell me)”. Tutaj wyeksponowano wokal Turnera i Yngwie postawił na gitarę akustyczną co było dobrym wyborem. Solówka pobudza emocje zresztą jak cały utwór i jest to kolejny taki kawałek skomponowany pod umiejętności Turnera. Bardzo dobrym utworem jest, krótki instrumental - „Bite The Bullet”. Z takich utworów słynie Yngwie, aż dziw momentami mnie bierze jak on się w tym wszystkim łapie, bo przecież tyle solówek co on stworzył to mało kto może się pochwalić. Wizytówką tego gitarzysty są również szybkie utwory, a takich też nie brakuje na albumie. Jednym z nich jest jeden z moich ulubionych utworów na tym albumie, ale także z całej twórczości Yngwiego, mowa oczywiście o „Riot in the Dungeons”. Utwór utrzymany ciężki i szybki jak na cały album, który utrzymany w większości utworach utrzymany jest w hard rockowej tonacji. Riff to jedno z najlepszych rzeczy jakie stworzył Yngwie. Melodyjny, szybki i bardzo energiczny. Refren tez prosty i bardzo zapadający w pamięci. Poza tym utwór nie jest utrzymany w jednym motywie, ba jest zróżnicowany, zwłaszcza gitarowo. Rainbow słychać tutaj najczęściej, to też w „Deja Vuu” znów się kłania nam album „Bent Out Of Shape”. Jest słyszalny hard rockowy feeling zwłaszcza podczas zwrotek, czy też refrenu. Kolejny bardzo przyjemny kawałek, którego miło się słucha. Ciężko mi jest ocenić taki „Crystal Ball” bo jest z jednej strony łagodny i chwytliwy, ma sporo z Hard Rocka, no i z Rainbow, jednak momentami nieco nie składny i monotonny. Riff też taki nieco mało atrakcyjny, ot co tylko dobry kawałek. Bardzo podoba mi się też łagodny i taki ciepły „Now is the Time”. Jest hard rockowy, taki nieco bluesowy riff, i znów Rainbow daje się we znaki za sprawą klawiszy i refrenem. Przebój na miarę radia, ale jakże przyjemnie się tego słucha. Bez wątpienia szybkie utwory to potęga tego albumu, a drugim takim szybkim kawałkiem jest „Faster than the Speed of Light”. No u śmiałem się jak zobaczyłem tytuł, bo trafnie oddaje to co prezentuje ten kawałek. Jest szybko i melodyjnie i takie utwory Yngwiego kocham najbardziej. Tak jak ważne są szybkie utwory tak samo ważne dla Malmsteena są instrumentalne utwory, które mogą zaprezentować jego nie banalny talent gitarowy. „Krakatau' to jest 6 minutowe przedstawienie siebie samego za pomocą gitary przez Yngwiego. Słychać piękną sztukę gitarową, ale przez całość przewija się patetyczny i posępny motyw, a melodii też nie brakuje, choć tutaj schodzą one na drugi plan.”Memories” to takie zakończenie tych wypocin Yngwiego i dobre zakończenie albumu.

„Oddyssea” dla jednych to kolejny album znanego i utalentowanego gitarzysty Yngwiego, dla jednych jest to kontynuacja historii zakończonej przez Turnera w Rainbow, ale dla mnie jest to jednak coś więcej. Album może i kolejny, ale raczej trzeba dodać wyraz „wybitny” w karierze Malmsteena, a dla mnie jeden z tych najlepszych. Yngwie świetnie połączył hard rockowy duch z Rainbow z tym co prezentowała na wcześniejszych płytach. Dla jednych może to być nieco zdradzenie stylu na rzecz Turnera, który specjalizuje się w takiej stylistyce grania, a mianowicie Hard Rock, melodyjny metal. Tutaj piękno zostało to wymieszane i podane w sposób bardzo przystępny. Są i przeboje i killery. Szkoda tylko, że Turnera długo nie zagościł w tym zespole. Te stare albumy Yngwiego miały w sobie to coś, miały klimat i niezwykły styl, nowe może i trzymają poziom, jednak nie są tym samym. Płyta obowiązkowa dla fanów melodyjnego metalu. 9,5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz