niedziela, 17 lipca 2011

LEATHER BOYS - Real Leather (2011)

Leather Boys brzmi jak jeden z wielkich utworów Accept, ale nie tylko. To także nazwa nowo powstałego zespołu grającego glam/ metal/ hard rock. Zespół powstał z inicjatywy Luisa A.h oraz Lusia M.D poniekąd znani bardziej z zespołu grającego grind core- Vistrimir. Panowie jednak chcieli stworzyć zespół który będzie prezentował hard rocka lat 70/80. Zaczęli pracować nad utworami i potem do kompletowali basistę Javiego oraz gitarzystę Ricardo B. H który jest bratem L.A.H. Tak narodził się debiutancki zespół, który jest pełen humoru i radosnego grania. Nawet panowie mają dystans do tego co robią, a świadczą o tym także ich śmieszne ksywki typu skórzany kutas, skórzany osobnik, który rżnie wszystko co się rusza itp. Jest rok 2011 i światło dzienne ujrzał ich debiutancki album „Real Leather” i muszę przyznać takiego radosnego glam/hard rocka jeszcze nie było w tym roku. Ta radość i niektóre teksty nasuwają mi na myśl Ac/Dc z Bonem Scottem.

Już sam wstęp w postaci „Real Leather” brzmi niczym wstęp z Helloween „Starlight” a mianowicie poszukiwanie stacji radiowej i już tutaj słychać śmieszny odgłos orgazmu kobiety i już wiadomo, że będzie to radosna muzyka z dystansem muzyków do tego co robią. Już przy takim „Leather Boys shout Rock” słychać sporo wpływów, ale najwięcej jednak słychać Ac/Dc zwłaszcza w momencie gdy z głośników wydobywa się riff i gdzieś podobny wygrywał Angus Young w Ac/Dc. Refren też taki radosny i bardzo chwytliwy i przybliża nam klimat lat 70/80. Krótki czas trwania to cecha, która będzie towarzyszyć każdemu utworowi. „Long Road” też słychać Ac/Dc ale nie tylko. No bo zalatuje momentami tez jakimś country rock. Słychać też Kiss podczas refrenu, podobne brzmienie refrenu i ta partia gitarowa. No całkiem przyjemna dla ucha krzyżówka. Z tym, że fajnie się tego słucha w aucie. Bo w zaciszu domowy już tak nie podnieca, nie porywa aż tak. Jak dla mnie tylko dobry kawałek. Odgłos syreny nie raz rozpoczynał utwór i nie raz był to bardzo dobry utwór. Czy „Halo of Hell” znów słychać trochę z elektryków, trochę z Kiss i znów nie ma 100 % zadowolenia. Riff może i ciężki, ale nie chwyta, jakoś monotonie to zostało zagrane, bez werwy, bez dzikości i szaleństwa. A przecież rock jaki panowie chcą grać musi porywać. Refren też niczym specjalnym nie jest i strasznie przynudza. Niestety nic ciekawego tutaj nie znajdziemy. Śmieszna nazwa kolejnego utworu tj. „Online Teacher” mogłaby sugerować lepsze granie, niestety jest tylko troszkę lepiej. Jest nieco ciekawszy riff, zagrany nieco pod Ac/Dc ale trzeba mieć pomysł na granie takich riffów, tutaj tego nie uświadczyłem. No i ten nieco wiejski refren. Już chce się skakać z radości, ale takie refreny jak ten nieco przybija, nieco usypia i właściwie zostaje w głowie wyłącznie śmieszna nazwa utworu. Cóż jeśli wcześniej była śmieszna nazwa to co powiecie na „Rock'n Roll and Blow Job”? Tym razem granie pod Ac/Dc i nieco szybsze tempo pozwalają nam się wyszaleć i poczuć prawdziwą moc rockn' rolla. Tak słychać tutaj stary dobry Ac/Dc. Riff zaliczyć do najlepszych na płycie, zresztą jak cały utwór. Jak by tak brzmiał cały album, to o wiele lepiej by się tego słuchało. Niestety kolejny utwór „Searching For bad girl” nie ma już takiej werwy, jest granie dla grania, nie ma nic ciekawego, są smętne partie gitarowe oraz średniej klasy refren, który bardziej śmieszy i irytuje niż zachwyca. Uff dzięki o Boże, że „Tunning Girl” to kolejna petarda i o wiele lepsza kompozycja. Jest znów energia, jest znów rock n rollowy duch. Jest to przede wszystkim chwytliwa kompozycja, która buja od początku. Oczywiście znów Ac/Dc się kłania podczas głównego riffu. Refren też prosty, ale przemyślany i zapada w pamięci. Kolejny przykład jak powinien zespół grać aby zadowolić słuchacza. Jak dla mnie zupełnie nie trafiony „Thisty of Blood” gdzie zespół chciał przemycić trochę Black Sabbath w riffie i jakoś do mnie to nie przemawia. Co za dużo w utworze, to nie zdrowo. Utwór należy zaliczyć do najcięższych na płycie i jedynie co jest warte tutaj uwagi to partie gitarowe, włącznie z ciekawie zaaranżowanymi solówkami. „Sweet Easy Girl” tutaj też sporo się wynudziłem, pomimo tego że jest taki nieco skoczny. Im śmieszniejszy i bardziej seksistowski tytuł tym lepszy kawałek i pewniak, że będzie ostro. Tak jest w przypadku zamykającego „Valley of Broken Dicks”. Ac/Dc pełną parą. Jest szybko i bardzo energicznie. Jest Rock'n Roll i chwytliwość. Taki Leather Boys byłby lepszy i bardziej energiczny. Niestety takich utworów na tym albumie jest jak na lekarstwo.

Cóż dla fanów Ac/Dc może być ten album ciekawym kąskiem, ale uważam że spokojnie można wybrać te 4-5 utworów takich bardo dobrych, a resztę można spokojnie pominąć, bo nie jest to jakieś genialne granie. Pomysł i styl jest. Brakuje tylko talentu do komponowania. Potencjał jako taki jest, więc jest też nadzieja, że w przyszłości wydadzą coś dobrego. Album jest nie równy i nie przemyślany, ale kilka kawałków było bardzo dobrych. Ogólne wrażenia: mogło być lepiej. Nota : 5/10 i średnio polecam.

1 komentarz: