piątek, 22 lipca 2011

HELLOWEEN - Gambling with the devil (2007)

Dziwnym trafem w roku 2007 zarówno Gamma Ray i Helloween znalazły się w wytwórni SPV i dziwnym trafem oba zespoły szykowały premierę nowych albumów w tym samym roku. Konfrontacja była nieunikniona. Co więcej to Helloween miał coś do udowodnienia, a nie Gamma Ray. Pewnie większość z was(mam na myśli fanów tego zespołu) oczekiwała na ten album z nie cierpliwością , jak na coś naprawdę go wielkiego po niezbyt udanym Kepperze 3.Również i ja miałem ciche marzenie, że zespół pozbiera się po ostatnim albumie. I tak odliczałem każdy dzień ,który coraz bardziej zbliżał mnie do premiery nowego albumu Helloween.
Ten tytuł który został ujawniony w sieci tj „Gambling With the Devil” i okładka pomimo że jest zrobiona w 3d przez Hauslera to jednak spodobała mi się i jeszcze bardziej narobiły mi smaku. Pomyślałem sobie wtedy: Kurwa chyba Helloween naprawdę szykuje coś mocnego.
No i w końcu doczekałem się upragnionego dnia 29 pażdziernika 2007r-była to bardzo ważna data dla mnie. Wtedy helloween w końcu wydał nowy album! Każdy z zespołów przeżywa w swoim życiu moment zmęczenia, braku pomysłów, taki prawdziwy czas w którym zespól kuśtyka , i wydaję się ze to już koniec zespołu. Takie chwile, przeżywał Iron Maiden ,Judas Priest, no i z pewnością Helloween, który ostatnio troszkę się potknął na Keeperze 3, który niezbyt przypadł fanom do gustu. Ale Helloween nie poddał się i postanowił wynagrodzić to swoim wiernym fanom ich nowym albumem Gambling With The Devil. Na pierwszy odsłuch ma się wrażenie, że album jest cięższy i o wiele lepszy od poprzednika. No właśnie na pierwsze. Też są wady, też słabsze kompozycje, ale w przypadku tego albumu nie ma dwóch krążków, nie ma takiego czasu trwania i przez to album sporo zyskał. Mamy tutaj naprawdę bardzo przemyślany materiał, który trwa nie całą godzinę. Produkcją zajął się Charlie Bauerfriend, a najwięcej skomponował utworów nie kto inny jak Deris. Każdy utwór, a jest ich 12, jest naprawdę dobrze skomponowany na swój sposób, a że jeden jest dobry, a inny słaby to inna kwestia. Jest co najmniej 4 kompozycje słabe. Słychać, że każdy z muzyków troszkę urozmaicił swoje umiejętności. Deris pokazał znów klasę, stara się tutaj bardzo zróżnicowanie śpiewać, podobnie jak było na Bbetter Than Raw.Pan Weikath i Gerstner naprawdę zamiatają swoimi riffami oraz pomysłowością. No i Deni Lóble, które też świetnie sobie radzi w roli perkusisty. Aczkolwiek słychać, że nie jest to Kusch Ale album jest bardzo zróżnicowany od mocnych killerów, po ballady i kawałki bardziej techniczne. Jest naprawdę w czym wybierać i wg mnie każdy znajdzie coś dla siebie. Choć trzeba uważać na co się trafi bo nie wszystko jest na takim samym poziomie.

A wszystko zaczyna bardzo mroczny „Crack The ridlle”, który jest wg mnie bardzo przyjemnym intrem ,który wprawia słuchacza w tan cały klimat, który przyprawia o dreszcze. Głosu udzielił wokalista Saxon. I trzeba zwrócić uwagę, ze zespół już dawno nie miał intra na albumie. Później wkracza „Kill It”- pewnie większością słuchaczom utworek troszkę będzie się kojarzyć „Push”, podobnie ja mam. Na pewno przyczynia się do tego wokal Derisa, który zmiata z powierzchni ziemi no i bardzo podobnie brzmi do tego z Puscha, również i refren również zalatuje troszkę pod Pusha. Ale nie zmienia to faktu ,że mamy tutaj do czynienia z cholernie mocnym killerem,który od razu opanowuje słuchacza i trzyma go w napięciu do końca. Największym jego atutem jest melodyjność, która towarzyszy nam podczas riffu czy też refrenu. I jest to jeden z moich ulubionych nagrań na płycie. Później zespół dobija nas kolejnym killerem na miarę Eagle Fly Free czy choćby All over the nations oraz Salvation- mowa o „Saints”, którego autorem jest Weikath!
Od pierwszych sekund słychać, że niema mowy o nudzie. Powiem tak, utworek wam dostarczy dużo wrażeń. Jest to najdłuższa kompozycja na albumie. Ciekawie jest urozmaicony kawałek, poprzez zmiany temp, poprzez wplątywanie różnych ciekawych melodii. Refren też taki w stylu Helloween. Jak dla mnie co stanowi o potędze tego kawałka to warstwa instrumentalna, a to zwłaszcza słychać w solówkach, gdzie słychać popis na miarę wcześniejszych albumów. No i tak zabujani na maksa z zwalniamy przy „As Long As Ifall”- od razu uprzedzę was, że nie ma tutaj mowy o mocnym łojeniu dupska. Po prsotu bardzo miły kawałek, który ni to chłodzi ni to grzeje! Szczerze, wolę ten numerek niż rais and fall,czy choćby take me home. Riff, jest w miarę łatwo wpadający w ucho, Deris również daję radę! No i solówki również trzymają się kupy, więc chyba nie co narzekać! Wg mnie warto umieścić czasami troszkę wolniejszy kawałek, który dobrze rozluźnia słuchacza przed mocną dawką , tego co ma nastąpić po tym utworku. Choć utwór nie jest zły to i tak znów uważam, że zespół źle trafił z singlem. No jak taki popowo- rockowy kawałek ma zachęcić? W sumie utwór ma sporo cech z ballady. No nieco uśpieni przez poprzedni numerek od razu budzi nas kolejny killer „Paint new World” dla mnie kolejny utworek ,który mocno kopie w tyłek. Uważam ,ze numer ma same zalety, i żadnego minusu. Do plusów zaliczę na pewno,świetną grę Saschy i Micheala. Chłopcy zrobili na mnie ogromne wrażenie. Prawdziwy power metaolowe granie , na bardzo wysokim poziomie. Na uwagę zasługuję ciężar, który został idealnie połączony z świetną melodyjnością( nie wiem czy tylko ja tak mam, ale momentami słyszę w tym utworzę The Dark Ride, czy choćby Rabitt Dont Come Easy). W skrócie każdy członek zespołu dołożył starań,żebyśmy otrzymali zajebisty killer, który brzmi naprawdę świeżo. Warto dodać, że to jeden z najlepszych utworów zespołu ostatniej dekady. Utwór autorstwa Weikatha i Gerstnera.
Dalej mamy bardzo melodyjny 'Final Fortune”, który powala słuchacza świetnymi partiami gitarzystów, zajebistym popisem Derisa, który naprawdę idealnie pasuje do takich porywających kawałków. Utwór brzmi nieco jak nieco odmieniony „I want Out” a to pewnie ja tylko tak mam. Utwór jest lekki w odbiorze, jest skoczny podczas zwrotek i podniosły podczas refrenu. Warto podkreślić, że utwór skomponował Markus i po raz kolejny to on tworzy najlepsze utwory na albumie. Jest kolejny mój ulubiony numerek na tej płycie. Później mamy świetny „The bells Of The Seven Hells”, który jest troszkę wzorowany na Ocassion Avanue.W skrócie: jeden z najmocniejszych i najszybszych kawałków na tym albumie. Prawdziwy niszczyciel, no mój nr1.
Na pewno album byłby lepszym albumem bez takiego „Falllen to Pieces”- który nie jest ani balladą, ani jakimś tam killerem, przy którym włosy stają dęba.Po prostu jest to taki bardziej klimatyczny i bardziej zróżnicowany utwór, który nie ma ani ciekawego refrenu, ani melodyjnego riffu. Dla mnie to jest jeden z najgorszych utworów na tym albumie. Bardzo ciekawym utworem jest „I.m.e”.-bardzo przyjemnie się go słucha na tle tych mocnych killerów, które mieliśmy okazje usłyszeć wcześnie. Utwór jest krótki i bardziej nastawiony na techniczne granie. Może nie ma szybkości, ani drapieżności. Ale jest ciężar, jest prosty i chwytliwy refren i całościowo brzmi to jak kawałek wyjęty z „Better than Raw”. Po raz kolejny autorem jest Deris.Kolejnym gniotem na albumie jest wg mnie niezbyt udany „I can do it”- porażka pana Weikatha. Dla mnie jest to za bardzo wesołe, za bardzo takie jakieś rozlazł. Wg mnie najsłabszy utworek , którego można było zastąpić jednym z drugiej płyty(mam na myśli tej bonusowej z digipacku, bo tam są kompozycje, które biją nie jedną kompozycją zawartą na właściwym albumie). Ale zespół kolejny raz stara się naprawić swój błąd po niezbyt udanym ican do it! No serwuje nam kolejny mocny utwór w postaci „Dreambound” ,który zawiera wszystko co jest wizytówką tego zespołu. Świetny wstęp, który od razu zapowiada jazdę na maksa. I tak się też dzieje, kiedy wkracza bardzo szybki i zarazem bardzo melodyjny riff, którego mógłbym słuchać w kółko. No ale cóż szybko roztajemy się z riffem , i przechodzimy do zwrotki nr.1 która jest naprawdę w stylu helloween! Deris śpiewa bardzo imponująco, a w tle słychać tylko bas Markusa oraz pana Daniego i później dobiera słyszymy nieumiarkowane umiejętności obu gitarzystów. Nie wiem jak wam ale mnie ten refren powalił na ziemie. To jest Helloween jaki kocham. Później wkracza zwrotka nr.2 i już jest naprawdę gorąco. Bo panowie od razu podkręcili śruby i jest naprawdę cholernie ostro! Potem również mocno jest podczas solówek, które pokazują jak panowie świetnie się rozumieją i nic im nie przeszkodzi.
Tak to jest to co lubię w helloween. Sami posłuchajcie a zrozumiecie co mam na myśli.
I ostatnim mocnym punktem albumu jest „Heaven tell No lies”- który jest na pewno kolejnym świetnym kawałkiem, który niszczy nas naprawdę idealną pracą gitarek oraz naprawdę świetna forma Andiego! Dla mnie ten refren to istne dzieło pana Markusa, który jest autorem tego nagrania.
Świetny refren, który od razu wpada w ucho! Kolejny zajebisty utwór, który ukazuje piękno tego bandu no i również nietuzinkowe umiejętności Markusa jako kompozytora! Brawo, bo jest naprawdę czołówka tego albumu!

Otrzymaliśmy naprawdę solidny album, który jest zróżnicowany i którego naprawdę świetnie się słucha pomimo kilku niezbyt udanych numerków:mowa tutaj o przeciętnym As long As I Falls, średnim Fallen To pieces i słabym I can Do It. Zamiast tego mogli wrzucić te 2 bonusowe tracki i byłoby naprawdę zajebiście. A tak jest tylko bardzo dobrze. Uważam,że zespół nabrał sił i stworzył album, który jednak mimo wszystko nie ma tylu wypełniaczy co Keeper 3 i dlatego pod tym względem jest lepiej. Album naprawdę zawiera mnóstwo mocnych kilerów,k tóre nieźle łoją tyłek od samego początku po sam koniec.
W moim przypadku album zrobił na mnie pozytywne wrażenie, bo spodziewałem się gorszego albumu. Tak nie jest źle, ale rewelacji tez nie ma.
Dla tego album dostał u mnie 7/10 Za swój styl jaki prezentuje, za zróżnicowanie, które nie do końca wypaliło, no i za pracę jaką włożyli w to zarówno Deris jaki gitarzyści i cała reszta zespołu!
Uważam,że tragedii nie ma i mimo wszystko warto znać ten album.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz