środa, 13 lipca 2011

4TH DIMENSION - The white path to rebirth (2011)

Mieć albo być? O to jest pytanie. Czy taki zespół jak 4th Dimension, który jest debiutantem. Ciekawe czy dla nich ważne było, żeby być kimś i wprowadzić powiew do gatunku w którym się obracają, czyli symphonic power metal. A może po prostu chcieli mieć satysfakcję, a także nieco pieniążków jadąc na stylu wypracowanym przez takie zespołu jak...Timeless Miracle, Freedom Call, czy też Gamma Ray. Ciekawe walę tymi Niemcami, a przecież zespół nie pochodzi z Niemiec, a z Włoch. Z włochami skojarzyło mi się klawisze oraz solówki. Sporo jest Niemiec i to nie tylko w samej aranżacji, ale w wokalu też tym krajem zalatuje. I teraz warto sobie zadać jedno arcyważne pytanie, czy album „ The White Path To Rebirth”na którym jest muzyka zaczerpnięta z innych zespołów zasługuje z tego powodu na zniewagę i poniżenie? A może liczy się jakie uczucia wzbudza muzyka? W moim przypadku ten włoski zespół istniejący od roku 2005 zaprezentował power metal przede wszystkim chwytliwy i pełen interesujących melodii. Podoba mi się swoboda i radość z grania, której brakuje innym zespołom.


Wszystko zaczyna się od „The sun of my Life” choć początek taki spokojny i nijaki nic nie zdradza, to jednak jest to petarda power metalowa. Jest melodyjnie i chwyta od pierwszych sekund.
Melodie proste i takie łatwo przyswajalne, nie ma jakiś zbędnych udziwnień wszystko zostało odegrane z precyzją. Refren to najlepsza rzecz jaka mnie spotkała podczas tego utworu. Refren zresztą nasuwa wiele skojarzeń i wszystko właściwie sprowadza się do kapeli założonych przez Kaia Hansena oraz do Timeless Miracle. Bardzo istotnym elementem utworu jak i całego albumu są klawisze, które nadają albumowi niezwykłej przestrzeni oraz melodyjności, wyzbywając się cukru, kiczu. Jak dla mnie lepiej nie można było zacząć tego albumu. Co mi się kojarzy z Timelles Miracle to długość utworów licząca około 6 minut albo i więcej. Czyli tak jak to ma miejsce w „Consigned to the Wind”. Szybko na słuch mi się rzucił przede wszystkim chwytliwy refren, który zagrany jest ze swobodą, a nie na siłę żeby być przebojowym. Atutem kawałka jest bez wątpienia bogate przeplatanie różnych motywów oraz udane przejścia między tempami kompozycji. Co warto podkreślić, utwór liczy 7 minut, a mimo to wszystko leci bardzo szybko i to jeszcze w bardzo przyjemny sposób. Jeśli miałby wskazać utwór idealny do promocji albumu byłby to właśnie „Goldeneyes”. Czuję tutaj magię, a pomaga mi w tym bajeczna melodia oraz taki nieziemski klimat. No i kawałek porywa pomimo że nie ma tutaj ultra szybkiego tempa, ale jest bogactwo instrumentalne. A to jakiś flet, a to jakiś inne instrumenty jak choćby trójkąt i inne dziwactw. Jest przepych pod względem melodii i jeszcze jakby tego było mało mamy naprawdę przebojowy refren, który by podbił nie jedno serce słuchacza radiowego. Prawdziwy killer. Tym którzy mają dość wolnych i spokojnych kompozycji i oczekują power metalowego kopa, mogę uspokoić, że to czego szukacie znajdziecie w „Sworn to the Flame”. Jest to kolejny killer naszpikowany melodyjnością i przebojowością. Skojarzenia są i tym razem z Gaia Epicus, a to za sprawą refrenu. Właściwie refren jest taki typowym power metalowym refrenem. Tak więc norma zachowana. Znów urzekło mnie bogactwo instrumentalne, a to jakieś dzwony,a to jakieś inne instrumenty. Znów dłuższa kompozycja daje o sobie znać w „Everlasting”. Tym razem powrót do wolniejszego klimatu i muszę przyznać, że kontakt z riffem oraz melodyjnością tego utworu zmusza mnie do twierdzenia że jest nie trafiona. No nic nie chwyta. Jedną z nie wielu atrakcji tego utworu jest męsko damskie wokale. Jednakże pomijając to oraz kilka innych ciekawych motywów, które mają nas dotrzymać do końca tych 6 minut jest to najsłabsza kompozycja na albumie. Dla mnie takim numerem jeden jest 'A New Dimension' i jest to kolejna prawdziwa petarda utrzymana w klimacie symfonicznego power metalu. Słychać tutaj skrzyżowanie Timeless Miracle oraz starego Rhapsody z okresu „Power of dragonflame”. Mamy tutaj podniosłą melodyjność prowadzoną przez klawisze i inne badziewia. Jeśli szukasz chwytliwych melodii, ognia, przebojowych solówek które zostaną z tobą na długo, to właśnie to znalazłeś. 'Winter's Gone” to nic innego jak...ballada. Jest pomysł, jest ciekawe prowadzenie utwory za sprawą prostego i akustycznego riffu. Oczywiście nie mogło być inaczej jak wyeksponowanie genialnego Andrea Bicego, który jest dla mnie mistrzem jako wokalista. A tutaj pokazuje klasę i kto by pomyślał, że to debiutanci. Refren tez chwyta i nie puszcza. Gdzie Gamma Ray zawodzi w tym polu, tam zachwyca 4th Dimension. Brawo. Piękna rzecz. To że mamy do czynienia z symfonicznym power metalu uświadamia nas „Labyrinth of Glass”. Tutaj postawiono na nieco cięższe brzmienie gitar, co słychać w riffu. Ale to nie gitary, a klawisze grają główną rolę, to one są motorem utworów. Instrumentalnie utwór zachwycam, lecz pod względem refrenu czuję lekki nie dosyt. Tak czy siak jest to wciąż bardzo dobry power metalowy kawałek. Natomiast taki 'Angel's Call” należy zaliczyć do czołówki tego albumu, pomimo tego że sporo czerpie z Freedom Call. Riff taki właśnie w stylu Niemców, ale klawisze oraz melodyjność tego utworu nie raz stara się nam wyperswadować tą myśl. Refren cóż dobry, aczkolwiek kojarzy się z....Sami sobie dopiszcie. Nie wypałem totalnym jest 'Landscapes” jak dla mnie druga ballada to już lekka przesada, poza tym jest gorsza od tej pierwszy. Spokój, pianino i łagodny wokal nie załatwia sprawy. Jak dla mnie melodyjność i podkład emocjonalny w refrenie zawiódł.

Biorąc za i przeciw muszę przyznać, że przeważają jednak pozytywne odczucia i jest to jeden z tych albumów do których będę wracał. Mam nadzieję, że zespół będzie podążał tą ścieżką wyznaczoną na tym albumie nie patrząc co piszą internauci, bo nie raz oni się mylą. Jest to album pełen łatwo zapadających melodii, refrenów a słucha się tego z niesamowitą przyjemnością. Nic tylko zapuszczać od początku po tym jak album zamyka „Landscapes”. Nota: 8/10 Polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz