wtorek, 5 lipca 2011

DEATH ANGEL - Relentless Retribution (2010)

Powracanie do swoich artystycznych korzeni jest dziś na topie. Zespoły po przeżyciach i wycieczkach w inne rejony zawsze wracają do swoich pierwszych płyt, do czegoś, dzięki czemu zaistnieli. Tak i stało się z Death Angel zespół po przeżyciach, a pomimo to powrót zespołu na szczyty przyszło łatwo o czym może świadczyć niezwykły sukces „Killing Season” który dla wielu był albumem roku. Basista Damien Sissom i perkusista Will Carroll choć są w składzie od roku 2009 to jako nowa sekcja rytmiczna spisują się fantastycznie, co zresztą słychać i nie dają poznać, że jakiekolwiek zmiany zaszły. To też nowy album zatytułowany „Relentless Retribution” mógł nieco obawiać fanów, czy będzie to album tak dobry jak poprzednie. Cóż jest to odejście od punkowego thrashu jak to miało miejsce na poprzednim albumie. W zamian zespół wrócił do technicznego thrashu, powrócili do tego co pomogło wejść im do największych thrash metalowych kapel. Nowy krążek różni się pod wieloma kwestiami od poprzednika. Wokal ostrzejszy, gitary drapieżniejsze, brutalne brzmienie i w dodatku mamy całkiem mocne kompozycje. O brzmienie tym razem zadbał Jason Suecof , który znany jest nie którym ze współpracy z takimi kapelami jak Trivum czy Devildriver. Dla fanów ostrego grania jest to pozycja na pewno obowiązkowa. Ja postaram się przedstawić swoją opinię w dalszej części.

Szata graficzna album jest właściwie idealnym oddaniem klimatu albumu – brutalny thrash. Okładka nasuwa znakomite lata 80, a to zapewne przez kiczowaty styl. Artwork narysował Brent Elliot White . Najlepszym rozwiązaniem było danie na wstęp utwór, który był wypuszczony jeszcze przed premierą krążka. „Relentless Retribution” to brutalny kawałek i od razu słychać, że będzie to album inny niż poprzednik. Słychać powrót do grania z The Ultra Violence, aczkolwiek bardziej nowoczesne i jeszcze bardziej brutalne. Co podoba mi się w tym utworze, to mroczny i ostry riff, technika grania, która stoi na wysokim poziomie. Brutalne i takie nieco brudne brzmienie. Wokal Marka Osegueda jest ostrzejszy niż na ostatnich płytach, a to jest akurat mocna strona tego kawałka jak i całego albumu. Bardzo fajnie wypada refren, który ma nieco punkowego ducha. Wiecie w czym tkwi problem, jeśli chodzi o ten album? Jak dla mnie nie ma utrzymanego równego poziomu, są killery, ale są też słabsze momenty, które nieco studzą zachwyt i chwalenie pod niebiosa. Choćby taki „Claws Is So Deep”, który jak na 7 minutowy kawałek jest bardzo interesujący i przemyślany. Choć tutaj zespół nie potrafił się wyzbyć nie udanych chórków, które drażnią, a także nie potrzebnej akustycznej końcówki, która ni jak ma się do całego kawałka, czyżby granie na siłę? Sam kawałek mimo wad, trzeba zaliczyć do tych najlepszych z płyty. Jest to znów szybka, dynamiczna i bardzo drapieżna kompozycja. Jest kilka fajnych motywów i melodii, a to wystarczyło, żeby polubić ten utwór. Najbardziej mniej jednak zachwycają te krótkie 3-4 minutowe killery typu „Truce”, w której ciężar dyktuje rytm całego utworu. Jest punkowy feeling w refrenie, który jest bardzo chwytliwy. Na dodatek mamy ciężki riff i bardzo dający o sobie znać brutalny bas. Tutaj mamy dowód, że techniczne granie nie zawsze musi być sztywne i nudne. Dla mnie jest to kolejny mocny punkt na albumie. Pozostałością grania i stylu z poprzedniego albumu jest „Into The Arms Of Righteous Anger” . Niestety klasa i poziom nie ten sam. Podoba mi się zagranie w nieco innym stylu oraz dobre tempo. Nie podoba mi się za to nijaki refren oraz taki sobie riff. Nic tylko dobry kawałek, bez jakiegoś większego zachwycania się. Mocnym punktem albumu bez wątpienia jest również znany z promocji kawałek „River of Rapture”. Po raz kolejny postawiono na drapieżność i ciężar, a to sprawdza się tutaj na albumie prawie za każdym razem. Podoba mi się dynamika i rytmika kawałka.
Takie zaloty pod „Killing Season” ma również „Absence of Light” gdzie szybkość stępiono do poziomu wolnego i stonowanego, drapieżność zastąpiono melodyjność, a brutalność przekształcono w punkowy feeling i słucha się tego równie dobrze jak poprzedniej szaleńczej kompozycji. Pomimo ciężkiego wydźwięku również „This hate” można podciągnąć pod poprzedni album,choćby za sprawą za punkowy refren. Natomiast cała reszta jest drapieżna jak większość elementów na tym albumie. „Death Of The Meek" jest wtórny i paskudny pod względem atrakcyjnego grania. Nie ma ani jakiegoś pierdolnięcia, nie ma też jakieś wbijającego w fotel riffu, a refren przyprawia o ból głowy, niestety ale na koniec zespół upuszcza poziom i wstawia wypełniacza. Podobne wrażenie na mnie robi „Opponents At Sides” gdzie 6minut przeradza się w niekończącą się opowieść. Kawałek się wlecze. Też słychać chaos i brak pomysłu. To sobie refren leci to partia gitarowo i nic nie przyciągnęło mojej uwagi. Złe wrażenie próbuje zatrzeć „I choose The Sky” ale nie ma już takiego ognia jak pierwsze utwory pomimo że jest szybko i brutalnie. A najlepiej tutaj się prezentuje solówka, którą zaliczam do jednych z najlepszych na płycie. Ballada w zestawieniu tych killerów i brutalnego grania to najgorsza rzecz na tym albumie, a „Volcanic” i bez tego kontrastu jest niczym radiowy ukłon ku nie wymagającym słuchaczom, którzy wszystko łykną. Otóż gniotom, mówię stanowcze NIE. Na zakończenie mamy kolejny killerski „Where The Lay”, szkoda że przyszedł z pomocą albumowi tak późno. Ale to jest kolejny dowód, że zespół umiejętnie sobie radzi przy szybkim graniu. Tutaj zawiodły elementy, gdzie brutalność i szybkość nie potrafi zakryć. Wtedy wszystko wychodzi na jaw.

Zespół dotrzymał słowa i nagrał jeden z najcięższych albumów w swojej karierze, gdzie techniczne granie bierze górę. Pomysłów starcza na 70% albumu, potem improwizacja i granie na siłę. Jest kilka killerów, ale tyle sporo tez można znaleźć słabych utworów, które tylko wypełniają album pod względem ilości czasu trwania i pod względem ilości kompozycji zawartych na albumie. Zadbano prawie o wszystko. O okładkę, brzmienie i technikę. Jednak nie dopracowano najważniejszego elementu- kompozycji. Ode mnie mocne 7.5/10 i mimo stękania i narzekania jest to album warty do zapoznania, bo jest to Thrash Metal na dobrym poziomie. Raz na wozie, a raz pod wozem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz