poniedziałek, 25 lipca 2011

PORTRAIT - Crimen Laesae Majestatis Divinae (2011)

Wiecie czego mi brakuje? Czego nie mógł zastąpić żaden zespół? King Diamond i Mercyful Fate. Wiadomo, nie realne był znaleźć coś w stylu Kinga, ale z Mercyful Fate poszło łatwiej. Bo tak dziwnym trafem dotarłem do Szwedzkiego Portrait, który gra heavy/power metal. Co by nie powiedzieć poziom grania co Wolf, zaś tematyka dotycząca okultyzmu, satanizmu czy też niektóre a partie gitarowe, ba nawet wokal pana Pera Karlssona nie raz ocierają się o partie wokalne samego Kinga Diamonda. Zespół założony w 2004 roku mający na koncie debiut z 2008, w tym roku przedstawia kolejny album. O tyle można było łatwo spodziewać, że fuszerki nie będzie. Dlaczego? A tutaj uspokoił wyczyn Karlsonna z innym zespołem, a mianowicie Ovedrive, który wydał naprawdę świetny album. Można było spodziewać się wszystkiego, ale że „Crimen Laesae Majestatis Divinae” zostanie moją płytą roku w życiu bym nie przypuszczał no i do tego to granie pod Mercyful Fate. Tak same zestawienie z Ovedrive i jak na dłoni słychać, że to co prezentuje Portrait jest nieco inne. Cięższe, mroczne i nieco momentami progresywne. Gdy patrzę na tą nieco nietypową okładkę to też mam skojarzenie z Mercyful Fate, ten sam przekaz, podobny klimat i nic tylko odpalić krążek.

Na album trafiło 8 kompozycji i nie ma się czemu dziwić, skoro są to długie kompozycje. Ciekawe zjawisko, że przeważnie długie czasy trwania wiążą się z nudą, tutaj was zaskoczę i powiem, że są to bardzo atrakcyjne utwory pod każdym względem. Już otwieracz „Beast Of Fire” brzmi jak Mercyful Fate z najlepszych lat. Riff, skoczny wydźwięk, popis gitarowy, potem przejście w nieco szybsze tempo i tak o to mamy pierwszy killer. Charakterystyczne jest dlatego utworu szybkość, a także genialne solówki duetu Richarda Lagergrena/ Christiana Lindella. Są one ciężkie, melodyjne, ale nic tutaj nie jest przesadzone, wszystko zostało dobrze wyważone. Gdzieniegdzie Karlsonn brzmi jak Diamond, najbardziej jak wpada w wysokie rejestry. Choć utwór trwa około o 8 minut to nie w żadnym wypadku nie nudzi. Mamy tutaj wszystko, żeby być aktywnym: a więc chwytliwy refren, melodyjny riff i naprawdę genialne, ocierające się wręcz o geniusz solówki. Tak się gra Heavy Metal! Posłuchajcie to wasz obowiązek jako fanów heavy metalu. Również Mercyful Fate słychać w „Infinite Descension „ z tym, że tutaj jest to wręcz 100% MF. Te wokale, to istny King Diamond, a Karlsonn udowodnił, że godnie zastąpi Kinga w takim graniu. Znów górki, oraz śpiewanie w niskich rejestrach to śpiewanie pod Kinga. Lecz wokal to nie jedyna rzecz. Wolny riff, przeplatany różnymi mrocznymi motywami. Znów nie zabrakło odegranych z polotem solówek, a 7 minut trwania utworu zaliczyć należy do plusów. Tak po takim ostrym graniu, trzeba odetchnąć, a to zapewnia nam klimatyczny instrumental "The Wilderness Beyond". Może nie jest bogaty instrumentalnie, ale nadrabia wszelkie braki klimatem. Jest to najkrótszy utwór na płycie. „Bloodbath” też przypadnie do gustu fanom zespołów Kinga Diamonda. Nieco skoczny riff, znów nieco mroczny, ale nie pozbawiony chwytliwych melodii, co słychać w początkowym riffie. Jednak utwór jest znów zbudowany na bazie szybkości. Szybkość nie jest tym złym składnikiem, a tym takim motorem, który napędza całość. Pod te dzikie tempo umiejętnie podłącza się Karlsonn, który brzmi niczym King tylko jakby lepszy technicznie. Jest oczywiście mrok oraz ciekawe zmiany barw wokalisty, takie wręcz teatralne, których King by się nie powstydził. Oczywiście utwór nie należy krótkich, oczywiście są znakomite popisy gitarowe, oczywiście w tych popisach też można doszukać się Merycful Fate. Ale komu to może przeszkadzać? Nieco inny i taki może nieco mniej MF jest „Darkness Forever”. Choć tempo i klimat nasuwa właśnie ten band. Jest tu jednak bardziej tradycyjna odmiana heavy metalu. Jest waleczny refren i riff w sumie też zagrzewa do walki. Co zapada w pamięci to popisy wokalne Karlsonna zwłaszcza podczas zwrotek kiedy wkracza w wysokie rejestry. Umiejętnie zespół przemycił w ciągu tych 8 minut sporo ciekawych motywów i nie banalnych melodii. Ciekawie wypada tez klimatyczna końcówka. W momencie którym się kończy „Darkness Forever” słychać jak rozpoczyna się dość dynamicznie „The Nightcomers”, który należy również do tych krótszych utworów. Kawałek jak dla mnie ma ciekawą sekcję rytmiczną, taką dość zapadającą w głowie. Gdzieś tutaj zanikł klimat, a bardziej postawiono na łojenie, że tak powiem. Jest dość szybko i energicznie. Nie ma czasu na zwolnienia. Znów można się delektować nie przeciętnymi popisami gitarowymi. Mówią że utwór jest monotonny, mówią że jest to słaba i nie wyraźna kompozycja, a niech mówią. Jak dla mnie poziom utrzymany i to pod każdym względem. Najlepiej samemu sobie wyrobić zdanie o tym utworze. W podobnym klimacie co poprzednie utwory jest utrzymany „The passion”. Znów dynamika, szybkość i mrok. Oczywiście wszystko jest równie zachęcające jak w przypadku poprzednich kompozycji. Mamy tak samo niezwykle ambitnie zagrane partie solowe, mamy zaśpiewany z pasją refren, który może nie zapada od razu w pamięci. Ale nie od razu rzym zbudowano, czyż nie?
Ciekawie wyszło połączenie mroku i epickiego klimatu w ostatniej kompozycji „Der Todesking”, która liczy sobie nie całe 10 minut i jest to kompozycja najbardziej rozbudowana, najbardziej zróżnicowana. Zespół tutaj nie szczędzi sobie ciekawych linii melodyjnych, zmian temp oraz ciekawych motywów, które urozmaicają kawałek, chroniąc nas przed nudą. Uważam, że kawałek świetnie odzwierciedla z czym mieliśmy do czynienia na albumie.

Jakby nie było minęło troszkę od premiery tego krążka, a mimo to wciąż jestem w szoku. Że mimo takiej ostrej konkurencji, mimo tego że już tyle zostało powiedziane, zespół Potrait zaprezentował album, który zadowoli nie tylko fanów Mercyful Fate, do których przede wszystkim jest kierowany album, ale też fanów tradycyjnego heavy metalu opartego na latach 80 z domieszką power metalu. Brakowało mi zespołu, który wypełnił by pustkę jaką zostawił po sobie Mercyful Fate i właśnie znalazłem godnego następce, który może przejąć pałeczkę. Nie wiem jak wy, ale ja znalazłem swój album roku, choć płyt pretendujących do tego miana jest naprawdę od groma. Poczekamy co czas pokaże. Nota:10/10. Pozycja obowiązkowa dla metalmaniaków.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz