środa, 6 lipca 2011

DARK MOOR - Ancestral Romance (2010)

Zima 2010 - Na dworze zimno, śnieg opanował całe miasto, nie ma się gdzie ruszać, a najlepsze na takie dni jest muzyka, która nie raz potrafi rozgrzać. W tym okresie słuchałem nic innego tylko Dark Moor - Astral Romance a to z powodu gdyż starałem się do niej przekonać, bo pierwsze odsłuchy mnie zniechęciły, że to już nie to samo na „Tarot” i chciałem spojrzeć innym kątem na ten album, bo może zbyt bardzo się ograniczyłem, że chce drugi Tarot? Może słuchałem nie uważnie? Wszystko to mogło się złożyć na to, że tak naprawdę karciłem album, który jest czymś wyjątkowym w dorobku tego zespołu i że takich płyt nie ma zbyt wiele w tym roku? Tak czy inaczej, przy kolejnym odsłuchu (nie pamiętam ale chyba było to odtworzenie numer 5) dźwięki jakie wydobyły się z tego albumu roztopiły moje zmarznięte serce. Album nie zniszczył mnie za pierwszym razem, bo zbyt bardzo byłem zaślepionym jednym stylem wypracowanym na Tarot, który jest dla mnie najlepszym albumem tego zespołu. Ale na nowy albumie osiągnęli coś czego nie uświadczyłem na Tarot. Chodzi mi o ładunek emocjonalny, każdy utwór wywołuje jakieś uczucie. Nie jest to tylko krążek, który niesie rozrywkę i zaspokojenie muzyczne, ale niesie coś więcej co pozostanie na dłużej, a mianowicie uczucia które zostaną nawet po wyłączeniu. Szczerze uważam, że metalowcy oraz słuchacze, którzy oczekują mega rozpierdolu mogą sobie odpuścić ten album.
Album raczej jest kierowany do wrażliwych słuchaczy, którzy oczekują czegoś więcej po takiej muzyce, a Dark Moor z pewnością tego im dostarczy. Historycznie krążek opiera się patenty i kulturę Hiszpanii.”Astral Romance” jest jakby nawet bardziej dojrzalszym albumem niż ostatnie dzieła Hiszpanów. Jest piękno, ale nie brakuje też melodii czy też mocy. Ale to jednak piękno i uczucia i ten romantyczny klimat wysunięty jest na front. Krążek odniósł zamierzony sukces w roku 2010 i trzeba przyznać, że był to jeden z tych najlepszych albumów roku 2010.

Album zaczyna się tajemniczo, bardzo spokojnie, z klimatem takim bardzo romantycznym. Wraz z pierwszymi sekundami „Gardir” niszczy przede wszystkim rozmachem, epickością, ale nie tylko. Słychać tutaj także waleczność. Melodia nie jest znów taka prosta a i tak pięknie brzmi. Wokale idealnie się uzupełniają, mówię o męskim i damskim, od razu na myśl przychodzi mi Therion.
Ten zespół zawszę ceniłem za solówki, tak i tutaj należy ich pochwalić. Brzmią bardzo perfekcyjnie od strony technicznej. Choć są krótkie to i tak zostają jeszcze długo w głowie po wyłączeniu albumu. Chórki, refren, riff i melodie, tak to wszystko tutaj świadczy o tym ile serca zespół włożył w to, żeby ustrzec się wad.”Love From The Stone”- bardzo spokojny kawałek, podniosły i rozgrzeje każdego zatwardziałego słuchacza, który z uczuciami jest na pan. Alfred Romaro idealnie się sprawdza w takich utworach, co można było już usłyszeć choćby na Lovers z Tarota. Nie wiem czemu, ale on sam wraz ze swoim głosem niesie sporo uczuć. Otoczka tego kawałka też bardzo magiczna i ciepła zarazem. Refren też chwytliwy i przyjemny dla ucha. Solówki nie burzą tego spokojnego i ciepłego klimatu. Ile tu romantyzmu wali z tego kawałka to jest coś pięknego. Jak dla mnie i tematykę romantyczną to jest to jeden z lepszych utworów poruszających ta tematykę
Aleric De Marnac” – kawałek brzmi jak połączenie stylu z Tarota i wymieszanie go ze stylem wypracowanym na poprzednim albumie. Rozmach i tutaj występuję. Panowie nie ograniczają się do jednego instrumentu, ani do jednej melodii coś pięknego. Urozmaicenie wokali, wszystko mogłoby się wydawać trudne do złożenia w jedną całość, a tu proszę zespół wybrnął z tego obronną ręką.
No a to co się dzieje w solówkach zasługuję na owację na stojąco. To jest to co tygryski lubią najbardziej.”Mio cid” też nie traci ani w klimacie, anie na pięknie. Tym razem ponad 6 minut wzruszeń. Refren jest bardzo chwytliwy i taki zakorzeniony w tradycji. Też mamy bogactwo pod względem instrumentalnym. Oczywiście zespół pokusił się o zmiany temp i motywów, aczkolwiek kawałek nieco inny od poprzednich długich utworów. Końcówka choć okrojona i wyzbyta ciężkiego metalowego dźwięku też porywa i wzrusza. Najbardziej kontrowersyjny jest „Just Rock” nie co gryzie się z pozostałymi kawałkami. Ale słychać tutaj Def Leppard i takie nieco jarcarskie podejście do tematu. Kawałek tylko, albo aż dobry. Ale tak moi drodzy jest to najsłabszy punkt tego albumu. Pięknie prezentuje się też ballada „Till at Windmills”. Porusza historię Don Kichota a sama muzyka porusza i nie puszcza. Sam refren to miód dla uszy. Bardzo przyjemny też zaśpiewanym w rodzimym języku „Cancion Del Pirata”. Tutaj znów słychać podniosły klimat, słychać znów bogatą warstwą instrumentalną. Jest to już nieco żywsze granie niż na poprzednich utworach. Z kolei taki instrumentalny „Ritual Fire Dance” łączy w sobie symfoniczne i neoklasyczne granie i to z całkiem dobry efektem. Bardziej energicznym kawałkiem z kolei jest taki
Ah wretched Me!”. Ale i tutaj utrzymano podobną konwencję, zachowano. Jest podniosłość, jest i piękno. No i poza tym jest bardzo gitarowo. Równie piękna jest zamykająca ballada „A music in my Soul”. Też ponad 7 minut wzruszeń i romantycznego grania.

Całe album jest taki jak powyższe opisy, gdzie to emocje biorą górą. Cały album właśni taki jest. A just rock, kawałek nie jest taki zły, trochę tam def leppard slyszę. Jest utrzymany w konwencji co cały album. No można go śmiało potraktować jak przerywnik. . Uważam że zespół tym album wszedł na wyższy poziom tworzenia i nagrywania, już liczą się nie tylko zniszczone obiekty oraz energia w słuchaczach, ale zwłaszcza kolejne nawrócone dusze na ścieżkę emocjonalnej muzyki, która przemawia przez nuty, melodie i inne elementy. Niektórzy nie odbierają tego, a inni jak ja potrzebowali czasu na pojęcie piękna tego albumu. Uważam, że album należy traktować jako album spoza metalu, bo czy aż tyle tego metalu tutaj jest? Te gitary i inne elementy związane z muzyką z metalową raczej służą jako uzupełnienie, ale to moje zdanie, gdyby ich nie było też album byłby znakomity. Cieszę się niezmiernie, że album przekonał mnie do siebie, bo jest warty tego. Nota: 9,5/10 i Polecam może i dla was będzie to jedna z piękniejszych rzeczy roku 2010?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz