sobota, 2 lipca 2011

SAVAGE CIRCUS - Of doom and death (2009)

Dość nie tak dawno oczy fanów Blind Guardian były skierowane na sytuację, kiedy to jeden z założycieli tego legendarnego zespołu i osoba, która stanowiła o potędze tej kapeli – Thomen Stauch odszedł. BG ucierpiał, podobnie jak i fani, ale fakt że Thomen powraca z nowym bandem grającym w stylu dawnego BG przywrócił im nadzieje i wynagrodził im to co się stało z BG. Dlaczego?
Bo w końcu pojawił się godny następca wysłużonego się już zespołu, który tracił na sile.
Thomen , oczywiście sam nie mógł dać rady, więc zgłosił się do dawnego kumpla – Pieta Sielcka o pomoc, a ten mu jej udzielił. Nie tylko biorąc na ramię produkcję oraz granie na gitarze, ale także zwerbował kolejnych muzyków, a mianowicie gitarzystę i wokalistę z Persuader.
Powstał prawdziwy dream team jeśli chodzi o skład. Oczekiwania względem debiutu były ogromne i oczywiście nie zawiedli. Ale nie mam zamiaru rozpisywać się jaki to wspaniały debiut jest bo dziś mam zamiar się skupić na ich ostatnim albumie, który był tak długo wyczekiwany. 4 lata to wg mnie kawał czasu, ale nie ma się czemu dziwić skoro każdy z tych muzyków ma swoje zespoły.
Jednak co najbardziej mnie w kurzyło to fakt, że Thomen został ujmując to delikatnie „ wywalony” ze swojego własnego zespołu. Nie co dzień się to zdarza, ale jednak widać i takie rzeczy mają miejsce. Powód ? Niby jego problemy zdrowotne, przez co nie mogli koncertować.
Powiem, że pretekst z dupy wzięty i żeby jeszcze wywalić tego co stworzył ten projekt, tego co miał wizję i tak naprawdę był jego ostoją to już w ogóle jest frustrujące . I tutaj zaczęły się moje obawy względem następcy Dreamland Manor.
Czy zespół dalej utrzyma klimat BG? Czy jednak wręcz przeciwnie nic nie zostanie z tego granie co było na debiucie i że będziemy mieć do czynienia z drugim Iron Savior.
No i czy są wstanie stworzyć takie hiciory jak na poprzedniku?Czy następca Thomena- Mike Terrana nie zniszczy tego co wypracował zespół do tej pory?
Sporo pytań, sporo wątpliwości i im bliżej było premiery tym więc obaw i strach, że będzie to jedna wielka klapa.
Of Doom And Death” bo tak został zatytułowany album był prezentowany przez dwa utwory, który już wcześniej pojawiły się na oficjalnej stronie, mowa o „The Ordeal” oraz „Of Doom And Death”. Przyznam się szczerze, że mnie te kawałki nieco uspokoiły i zarazem uśpiły moją czujność.
Czemu? Dlatego, że bardzo przypominały granie z debiutu, z jednym wyjątkiem.
Więcej ma to do czynienia z IS, Persuader, czy też Dark Empire niż z Blind Guardian, ale to było akurat do przewidzenia.
I choć bardziej podziwiam granie z debiutu, to jednak początkowe wrażenie było na plus.
Bardzo udana produkcja, niezła dynamika, czy też podobne aranżacje z debiutu.
I jeśli mowa o power metal 2009 to kawałki prezentują naprawdę wysoki poziom.
Jak widać pod względem technicznym jest bardzo dobrze, bo nie ma zbytnio na co narzekać.
Nawet Terrana stara się wypełnić lukę pod Thomenie i nieźle mu to wychodzi. Jak ktoś się nie zna na perkusji to nie będzie słyszał różnicy. Pod względem gitar też można być zadowolonym, bo tak powinien brzmieć power metalowy materiał. A jednak brakuje tego czegoś, brakuje ducha, brakuje BG i to już nie tylko w tekstach, ale w konstrukcji utworów. Nie wiem czemu, ale to brzmi zbyt sztucznie, zbyt nachalnie, więcej postawiono na wyrachowaną technikę, omijając przez co atmosferę, zabawę jaką niosły ze sobą smaczki zaczerpnięte z BG. Teraz pozostało tylko echo, bo słychać tylko gdzieniegdzie. Czy to w riffie czy też refrenie, ale jak mówię jest to mikroskopijna dawka BG, bo album zdominował IS. Klapa jest to nie tylko w tych rzeczach , które wymieniłem, bo nawet pod względem kompozytorstwa Piet i Jens nie podołali. Dawny udział gościnny Pieta w BG na nic się nie przydał, a chęć bycia tak dobrym kompozytorem, który potrafi przełożyć Stephena Kinga na muzyczną jazdę power metalową okazała się nie tak łatwa. Słychać brak speca od tego, brak Thomena. . Co za tym idzie, ciężko usłyszeć coś powalającego, chwytliwość to też się w nich nie przelewa, a więc pozostaje tylko czysta satysfakcja z techniki jaką prezentują ci wyjadacze. A więc mamy tutaj minimum ich talentu oraz pomysłowości. Może nie ma w tym graniu za wiele BG to fakt, ale czy album jest zły? No właśnie patrząc od strony czysto muzycznej jest to bardzo dobry album, z mocnym power metalem.
Oprócz ducha BG jest jeszcze oprawa graficzna, która budzi jakiś wstręt. Ani to ciekawa ani to ładna namalowana, taka na odwal się. No i widać, że odpowiedzialny za nią jest wszędobylski Franco. To co znajdziemy pod ta okładką, to płytę z 9 kawałkami i o dziwo jest to zróżnicowany materiał. Ale niestety co za tym też poszło, album jest nie równy, pomimo tego, że dominują szybkie utwory. Może nieco je wam przybliżę.
Na otwieracz trafił znany wcześniej „ Of Doom And Death”. I uważam że jest to bardzo trafny strzał. Spytacie dlaczego? Ano dlatego, że nie dość że jest to jeden z najlepszych utworów na albumie to na dodatek robi bardzo dobre wrażenie na wstępie, cholernie mylne.
Podoba mi się ta melodia co jest na początku utworu. Dzięki niej mamy jako taki klimat i próbę nawiązania do BG. O ile partie gitarowe nieco przypominają BG, o tyle riff, refren i cała reszta jest rodem prosto z IS. Niedosyt jest też pod względem wokalnym. Czy tylko ja słyszę, że Jens nie wkłada takiej pracy jak na poprzednim albumie. Nie ma ognia, nie ma śpiewania prosto z serca.
Pomimo tych niedociągnięć utwór jest ok.
Podobnie ma się sprawa „The Ordeal”. Ale jednak co mnie zachwyca w tym utworze, to rytmika podczas zwrotek. Oczywiście brak chórków w stylu BG, brak chwytliwego refrenu jest tutaj karygodny. Da się go słuchać, ale na poprzednim albumie, były o wiele lepsze refreny. I no pod względem tekstu nieco kojarzy się z BG. Jak wspomniałem album jest zróżnicowany, ale i też nie równy i o tym się przekonacie w dalszej części albumu. Już sam „ Devils Spawn” zwiastuje idealnie prawdziwe oblicze tego LP. A dokładnie ujmując, parodie BG, klon IS, nudne utwory, w których nie ma ani chwytliwych refrenów, nie ma jakiś atrakcyjnych melodii, wszystko zlewa się w jedną całość i przez dłuższy czas ma się wrażenie, że odtwarzacz w kółko otwiera ten sam utwór. A chórki w wykonaniu Pieta są żałosne. Nawet doświadczenie muzyków i ich niezwykły dorobek wraz ze swoimi zespołami, nie jest wstanie zmienić tego faktu, że jest to nudne i przejrzyste do bólu granie. Na plus w tym utworze to refren i dynamiczne granie. Nie jest to genialnie, ale bardzo dobre i owszem. Jednakże oczekiwania względem zespołu miałem jednak o wiele większe niż tylko bardzo dobre granie. I do tego wszędzie nic tylko Iron Savior. Tym szlakiem podążyła większa część utworów : „ Chasing The Rainbow”, „Legend of Leto II” czy też „From The Ashes”. Są to szybkie, dynamiczne utwory z dużą dawką melodii i nawet gdzieś tam BG daje o sobie znać. Wszystko jest może i bardzo dobre, ale nic ponadto, a szkoda, bo liczyłem na coś więcej. Nawet ballada „ Ballad of Susan”, która powinna być wyjątkowa, powinna wzruszać i imponować, wręcz przeciwnie działa jak kołysanka. Nudzi, wręcz usypia, a brak pomysłowości jest niczym gwoźdź do trumny. Gdyby był Thomen, na pewno taka niestrawna ballada by nie trafiła na album. Czymś nowym okazało się pojawieniem instrumentalnego utworu, ale „Dreamland”, który powinien być nawiązaniem do debiutu, jest nawiązaniem do ... Scorpionsów i na dodatek w kiepskim wykonaniu. No i tutaj duży minus dla zespołu, bo każdy z tych panów potrafi nagrać jakiś warty uwagi instrumental, ale tym razem najwyraźniej muzykom się nie chciało, a szkoda bo mogło wyjść z tego coś więcej niż taka papka. I na koniec pozostawiłem sobie najlepszą rzecz jaka mnie spotkała na tym albumie, a mianowicie „Empire”. Takich utworów miało być więcej . Jest tutaj prawie wszystko to co było na debiucie. Jest i BG, jest i niezwykła pomysłowość, jest przeplatanie różnych motywów, no i co ważne mamy chwytliwy refren w stylu bardów. Nawet partia perkusyjna podczas refrenu brzmi niczym partia Thomena. I jeśli będę wracał do tego albumu to jedynie dla tego utworu.

Jeśli chodzi o mnie, to duże oczekiwania miałem względem „ Of Doom And Death” ale na koniec zostało rozczarowanie. To co miało być albumem roku, było tylko bardzo dobrym krążkiem, z kilkoma ciekawymi utworami. Nie było rzucenia na kolan, nie było zniszczenia. Nie spodziewałem się takiego nie wyrównanego materiały.. Jasne album może się podobać, bo mamy tutaj mieszankę IS , Persuader czy też szczyptę BG i Dark Empire. Jednak pod warstwą techniczną, nie ma nic, poza sztuczną powłoką nie ma ducha. Nie ma takiego ducha jaki był na debiucie. Ani nie ma tego klimatu ani takiej profesury pod względem tekstów, pozostał tylko sztywny szkielet. I choć jest on solidny, bo Piet na czele zresztą nie mogli spieprzyć tego, skoro mają doświadczenie i potrafią grać. Jednak w tym przypadku umiejętność grania na wysokim poziomie nie wystarczyła. Bo czym tu można się zachwycać poza sztuczną warstwą instrumentalną i poza kilkoma mocnymi utworami? Ano niczym. Sprawdzone patenty, słabsza forma Jensa i brak Thomena jako lidera strasznie obniżają poziom tego albumu. Czy był sens ciągnięcia tego dalej po tym, gdy Thomen znalazł się poza zespołem?Uważam, że jednak w tym momencie pozostali muzycy skoro mieli jakieś pretensje mogli odejść. Nikt ich nie trzymał na siłę, bo to oni są gośćmi, a Thomen był gospodarzem. Ale żeby wyjebać gospodarza z własnej imprezy to już istne chamstwo. Szkoda, że Thomen nie został, szkoda że ten zespół nie funkcjonuje jako jego zespół, a nie jako marna podróba. Mam nadzieję, że pewnego dnia Stauch powróci z nowym projektem i powali wszystkich na kolana. Tymczasem 8.5/10 za wypociny naszych „gwiazd”. Tym projektem tylko wydłużają oczekiwania na nowe albumy swoich macierzystych kapel, może nadszedł czas sprzątać interes i zając się swoimi zespołami?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz